Bohaterem siedemnastego odcinka cyklu NIEDOPATRZENIE jest Wes Anderson i jego bardzo charakterystyczny styl. Co prawda Maciek Niedźwiedzki nie jest jego bezkrytycznym wielbicielem, ale ja pałam do Wesa kinofilskim uwielbieniem, dlatego bardzo chętnie wziąłem udział w dyskusji o filmowym dorobku twórcy Genialnego klanu czy Wyspy psów. Do premiery najnowszego filmu Andersona jeszcze kilka miesięcy, ale po prostu nie mogłem już dłużej czekać z publikacją!

Maciek: Jesteś ponoć wielbicielem Wesa Andersona. Jak to jest z tą jego ekstremalną stylizacją. Pełni ona tylko stylistyczną funkcję? Czy kryje się za nią coś więcej?

Dawid: Wydaje mi się, że to jest jakieś bezgraniczne oddanie sztuce opowiadania historii. Jak gdyby Anderson w dzieciństwie zakochał się w baśniowej stylistyce i już nigdy z niej nie wyrósł. Ale trzeba zaznaczyć, że jego pierwszy film, a raczej kilka pierwszych było całkiem realistycznych, ta baśniowość w nim się rozwijała i ewoluowała.

Maciek: Razem z budżetami, co? Miał coraz więcej środków, możliwości i ludzi, by wcielać w życie swoje marzenie o kinie. A jak się odniesiesz do głosów, które pojawiły się po zwiastunie The French Dispatch, że to znowu ta samo i że może już czas dla Wesa, by zaproponował coś nieco innego?

Dawid: Na pewno budżety rosły, choć nie sprawdzałem jak różniły się finanse np. Genialnego klanu i Grand Budapest Hotel. Ze mną jest taki problem, że ja mogę Wesa oglądać w kółko i zupełnie mi nie przeszkadza, że w pewien sposób formalnie się powtarza. Wręcz przeciwnie – podziwiam tę jego konsekwencję i mam nadzieję, że nie zboczy z tej ścieżki. Tym bardziej, że jednak tematycznie próbuje różnych rzeczy, nie jest to wciąż ta sama opowieść.

Royal Tenenbaums

Maciek: The French Dispatch ma budżet ledwie 25 mln dolarów.  Wygląda na to, że ci jego ukochani, przecież A-klasowi aktorzy, grają za jakieś drobne.

Dawid: Korciło mnie i już sprawdziłem – Genialny klan miał 21 milionów budżetu, a Grand Budapest Hotel 25 milionów, więc na przestrzeni kilkunastu lat Wes Anderson nabrał rozmachu, wydając niemal te same pieniądze.

Maciek: Wracając jednak to samej jego stylistyki: może dlatego właśnie nie jestem aż takim jego fanem, bo jest ona cholernie atrakcyjna, ale również ma pewien pocztówkowy charakter. Moim ulubionym filmem Wesa jest Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom. Tam ta formalna konwencja ma też narracyjną i psychologiczną głębię. Organizuje przedstawiony świat, ale ma też spore znaczenie dla samych zdarzeń i tego jak rozumieją/wyolbrzymiają je dziecięcy bohaterowie.

Dawid: Zgodzę się absolutnie, że jeśli chodzi o filmy aktorskie, to przede wszystkim Moonrise Kingdom tę formę wykorzystuje jako coś uzupełniającego narrację. Anderson nierzadko wykorzystuje swój styl jako sztukę dla sztuki po prostu. Ale też te jego historie nigdy nie byłyby tak kompletne i wciągające, gdyby nie te formalne detale: wszelkie mapy, rekwizyty, pozornie nieistotne akcesoria, które – zebrane razem – są dowodem na niesamowitą wyobraźnię z jednej, a umiejętność opowiadania z drugiej strony. Bo przecież których gawędziarzy cenimy najbardziej? Takich, którzy nakreślą historię szczegółowo, nie zanudzając przy tym odbiorcy.

Kochankowie z Księżyca

Maciek: O tak! Te mapy, ilustracje, plany. To lejtmotyw jego filmów, narracyjnie często szkatułkowych, wielowątkowych, wieloczasowych, polifonicznych. Przy tym Anderson trzyma nas w ryzach, nie pozwala na swobodne interpretacje, idziemy po sznureczku do celu. Wes Anderson mógłby jeszcze przed pierwszymi scenami rozwijać przed widzami planszę, „mapę filmu”, i wskazywać palcem: „Startujemy tu, skończymy tu. Widzu, weź kostki, rzucaj, ja będę ruszał pionkami”.

Dawid: Jak tyś to poetycko opisał! Tu najlepszym przykładem będzie otwarcie Grand Budapest Hotel, które rozpoczyna się po prostu jako… książka. Ale tak, Wes Anderson jest takim trochę „gamemasterem”, który uwielbia prowadzić widza przez zakamarki swoich historii. Albo jest po prostu cholernie dobrym pisarzem, bo przecież napisał scenariusze do wszystkich swoich filmów – sam albo np. z Romanem Coppolą.

Maciek: Na pewno. Jest też przy tym jednym z najbardziej hermetycznych filmowych autorów. Nawet pomyślałem, że jak trafi mi się The French Dispatch do zrecenzowania, to nie wspomnę słowem o kompozycji, palecie barw, tej cholernej symetrii kadrów, mechanicznych ruchach kamery. Bo przecież Anderson opowiada o ludziach, o miłostkach, o dylematach, o zbiegach okoliczności. Największą siłą Grand Budapest Hotel nie jest kosmiczna oprawa techniczna, ale mentorska, przyjacielska, ojcowsko-synowska rywalizacja między Zero i Monsieur Gustavem.

Wes Anderson

Dawid: Dlaczego w takim razie nazywasz go hermetycznym? Według mnie reżyser hermetyczny to właśnie taki, który tworzy filmy bardzo nieprzystępne, wymagające, w których trudno się odnaleźć. Chociaż akurat muszę przyznać, że dzieła Andersona najpewniej nie są filmami dla każdego, bo jednak i ta wystawna inscenizacja, i absurdalny niekiedy humor wymagają pewnej wrażliwości i dystansu. Wspominanie o tych stylistycznych wyznacznikach w przypadku The French Dispatch faktycznie byłoby pewnie truizmem, ale jednak zawsze warto się tą stroną wizualną zachwycić – bo zapowiada się, że Anderson znowu stworzy kolejne wcielenie swoich stylistycznych cudowności, zachowując przy tym oryginalność i jakimś cudem po raz kolejny nie powtarzając się. Mało mówimy jednak o animacjach Andersona, a przecież Wyspa psów to jedna z najpiękniejszych opowieści o przyjaźni i lojalności w ostatnich latach. A przy tym przezabawne political fiction!

Maciek: Używając określenia „hermetyczny”, nie miałem na myśli stopnia (nie)dostępności filmu, ale naturę kina Andersona, które nie podlega interpretacjom, analizom, nie wydobywa się z niego podtekstów. Tylko są niezwykle szczelne, dopięte na ostatni guzik, zaprogramowane do ostatniej sekundy i montażowego cięcia. O taką hermetyczność mi chodzi.

A co do animacji, ja także chciałem ten temat poruszyć. To bardzo ciekawy transfer i mam wobec niego swoją teorię. Wes Anderson nie tyle poszukiwał tu nowych form wyrazu, ale animacja, jak żaden inny filmowy format, daje mu CAŁKOWITĄ kontrolę nad każdym, najdrobniejszym detalem. Nie musi podlegać pod nadany fizyczny wygląd Ralpha Fiennesa, Bruce’a Willisa czy Tildy Swinton. W animacji ma pełną, absolutną kontrolę nad całą materią. Każdym włoskiem, rzęsą i źdźbłem trawy. Kogo jak kogo, ale Wesa Andersona – perfekcjonistę – taka perspektywa musiała naprawdę jarać.

Dawid: To pewnie prawda, ale myślę też, że wraz z tym, jak rozwijał się jako storyteller (porównaj Bottle Rocket z Wyspą psów na przykład), Anderson zapragnął sprawdzić się w takiej zupełnie klasycznej bajkowej formie – kiedy nie musi ze swoich bohaterów robić symboli czy alegorii; w animacji wszyscy i wszystko może być alegoryczne, a to nadaje fabularnej głębi.

Maciek: Fabularnej może nie, ale znaczeniowej na pewno tak. Jeszcze mocniej oddziałuje mechanizm przenośni. Raz z większym wdziękiem – Fantastyczny pan Lis – raz aż nadto dosadnie – Wyspa psów.

Powiedz mi na zakończenie. Czego, jako oddany fan, oczekujesz od The French Dispatch? Bardziej ucieszysz się z powtórki z Wesa na najwyższym poziomie czy Wesa słabszego odrobinę, ale bardziej ryzykującego, poszukującego?

Wes Anderson

Dawid: Mogę jedynie powtórzyć, że dla mnie w zasadzie wszystko, co Wes zrobił do tej pory, jest niemal idealne. Nie czuję potrzeby, by Anderson szedł np. śladem Tarantino, który w swoim ostatnim filmie postanowił zrezygnować z tego, za co tak bardzo jest ceniony – ze scenariusza – i średnio na tym wyszedł. Dlatego wolałbym, żeby The French Dispatch było po prostu jeszcze jedną piękną opowieścią. W jeszcze piękniejszym, Andersonowskim, drobiazgowo zaprojektowanym opakowaniu.

Maciek: Rozumiem. To ja czekam na pierwszy jego film, po którym bez wątpliwości powiem: „To było wielkie!”. Wciąż filmy Andersona oglądam z pewnym dystansem. Najwyższa pora na zmianę.

€”€”€”€”€”€”€”€”€”€”€”

Maciej Niedźwiedzki – krytyk filmowy, redaktor portalu Film.org.pl, niezrównany znawca filmów animowanych. O sobie pisze tak:

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydziełoczyli Tajemnice Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą trylogię Toy Story. Od dłuższego już czasu w redakcji Filmorgu. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i, co roku w maju, festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *