Najnowszy odcinek NIEDOPATRZENIA może być dla Was sporym zaskoczeniem. Dla mnie również jest – nigdy nie przypuszczałbym, że dam się namówić Maćkowi do seansu Zmierzchu, o którym poniżej rozmawiamy. Od dawna czułem, że film Catherine Hardwicke to zło wcielone, ale uznałem, że taki eksperyment może być w gruncie rzeczy całkiem ciekawy. Poniżej przekonacie się, czy rzeczywiście był.

Twilight

Maciek: Do mojego pierwszego w życiu seansu Zmierzchu podchodziłem oczywiście z dużą zachowawczością i dystansem. Starałem się mieć jednak otwartą głowę. Bo do pewnego momentu ten film się bronił i można było czytać go jako „opowieść o odludkach/outsiderach”. Zrobioną, fakt, dość topornie, ale jednak o czymś. Drastyczna jazda w dół zaczyna się dopiero po 30 minutach. A tobie na ile starczyło cierpliwości?

Dawid: Ja z kolei podchodziłem do tego seansu mocno uprzedzony, przyznaję to otwarcie, i moje obiekcje znalazły potwierdzenie w materii filmowej już po jakichś 5 minutach. Zęby zaczęły mi zgrzytać od drętwych i koślawych dialogów, a oczy wywracały się na widok barbarzyńskiego montażu. Jeśli to miała być opowieść o outsiderach, to skończyło się na pomyśle.

Maciek: Prawda. Choć w części pierwszego aktu byłem nieco zaskoczony. Był tam jakiś pomysł, nieśmiało i nieumiejętnie eksplorowany, ale był. Ostrożnie sięgnąłbym nawet po porównanie do Kształtu wody. Tylko na poziomie samej koncepcji. U del Toro potwór nie jest tylko potworem. To pewna figura symbolizująca wykluczenie, samotność i odrębność. Postać wampira też z tym się przecież łączy. I przenosząc to na bezczelnie trywializujący wszystko Zmierzch – nastoletni romans – wampiry mogłyby być tymi szkolnymi outsiderami. I tak próbowałem to czytać – do czasu. Rzecz jasna, nie udało się.

Twilight

Dawid: Tak i nie, bo przecież Edward i ci słynni Cullenowie to takie utajone, tajemnicze gwiazdy tej szkoły, na które wszyscy patrzą z podziwem, a outsiderami są przecież te przegrywy, z którymi trzyma Bella. Mam wrażenie, że tam wszyscy są loserami, chyba przez to, że mieszkają w trzytysięcznym miasteczku. I to też jest mocno strywializowane – amerykańska prowincja, która tutaj po prostu zostaje zasypana kulturowymi stereotypami. Ja wiem, że robi to wielu twórców, ale tutaj to jest jakaś nieznośna karykatura, z tymi szeryfami, dinerami i miejscowymi legendami.

Maciek: Dokładnie. Zatrzymałbym się przy kilku bohaterach i sytuacjach. Przy kilku naprawdę chwytałem się za głowę i, śmiejąc się, mówiłem do siebie: „CO TU SIĘ DZIEJE?!?”. Od czego zaczniemy?

1. Bella dzięki książce z księgarni odkrywa, że Edward jest wampirem!

2. Mecz bejsbola (nadal nie mogę uwierzyć, że to przetrwałem).

3. Całkowicie bezzasadny i sztuczny konflikt między wampirami – bo coś musi zacząć się dziać.

Dawid: Mecz bejsbola – taaaaaak, to było takie kuriozum, że wprost nie mogłem uwierzyć w to, co dzieje się na ekranie! Tak, jakby trzeba było KONIECZNIE wrzucić do fabuły coś na wskroś amerykańskiego, żeby nastolatki miały z czym się identyfikować. Litości… Mnie całkowicie odrzucały wszystkie schadzki Belli i Edwarda – flirt przy mikroskopach sam w sobie zasługuje na ze trzy Złote Maliny, dialogi o czytaniu w myślach albo sceny BIEGANIA PO DRZEWACH podobnie. Nawet teraz, gdy piszę te słowa, nie mogę uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę. I jeszcze zarobiło w kinach grube miliony!

Konflikt pomiędzy wampirami rzeczywiście był maksymalnie sztuczny i nieugruntowany ani w fabule, ani w czymkolwiek, co kiedykolwiek opowiedziano o krwiopijcach w kinie. Ten ciąg wydarzeń w ogóle jest katastrofalny: zabójstwa w miasteczku -> mecz bejsbola -> polowanie na Bellę -> ucieczka całej rodziny w bliżej nieznane miejsce -> konfrontacja z głównym złoczyńcą w szkole baletowej, o której wspomniano RAZ w całym filmie. A na dodatek jeden z morderców nagle ostrzega Cullenów przed swym niebezpiecznym kolegą. Przecież tu się nic nie trzyma kupy!

Maciek: Haha, teraz nie wiem od czego zacząć! Czy my w ogóle wiemy dlaczego Bella zakochała się w Edwardzie? Czy nie uważasz, że twórcy, sięgając po tak znaczący kulturowo postać jak wampir, nie powinni być czymś zobowiązani? Oni ściągnęli „wampirowatość” do skakania po drzewach, dużej siły i unikania światła.

No i do tego jeszcze Stewart i Pattinson. Ja ich lubię – dziś już rozważnie wybierają repertuar, ale wiadomo: od czegoś musieli zacząć. Nie wiem jednak czy oni wiedzieli, że grają zakochanych. Więcej energii i pasji ma nawet IVONA. A do tego reżyser podjął decyzję, że kamera często będzie krążyć i latać wokół nich, oddając chyba stan uniesienia. Nie trafił z tym zupełnie. A ta narracja Belli z offu? Przekonała cię? Wyniosłeś z niej jakąś mądrość czy to też stek bzdur?

Dawid: Te wampiry w Zmierzchu to jakieś zupełne kukły, wyzbyte całej otoczki tajemniczości i mistycyzmu, które od zawsze towarzyszyły tym postaciom. A ta „miłość” Belli i Edwarda wynika… no właśnie, z czego? Z tego, że ochronił ją przed pędzącym na nią samochodem? Czy z tego, że może on czuje, że jest w niej coś wyjątkowego, co może wyjaśni się w kolejnych częściach? Tak czy inaczej, nie ma w tej dziewczynie nic wyjątkowego – jest pusta i mało interesująca, dlatego konflikt pomiędzy wampirami a wilkami o kogoś takiego to czysty absurd. Nawet ta narracja z offu jej nie pomaga – brzmi tak, jakby te komentarze miały wyjaśniać jej idiotyczne decyzje, a tak naprawdę tylko dodatkowo irytują. No klapa po całości, narracyjnie i fabularnie nie gra tu absolutnie nic, a i żaden z aktorów nie potrafi uratować tego filmu – może poza uroczą Anną Kendrick, której talentu jestem wielkim fanem.

Twilight

Maciek: Anna Kendrick też jest kukłą. Nie dostrzegłem, by na planie reżyser jakkolwiek pracował z aktorami. Wyglądało to tak jakby przed włączeniem kamery reżyserka Catherine Hardwicke krzyczała do nich: „Wykuliście na pamięć dialogi? Ty stań tu, ty tam. Mówcie! Nagrywamy!”.

Dawid: Oj tak, reżyserii to tu nie ma za grosz. Kendrick nadrabia wrodzonym urokiem, ale też niewiele dano jej do zagrania – sporo mieli za to Kristen Stewart i Robert Pattinson, ale położyli te role koncertowo, głównie przez brak doświadczenia i reżyserskiego nadzoru, bo talent – jak dziś już wiemy – zdecydowanie mają. Mam wrażenie, że praca na planie Zmierzchu wyglądała tak: Hardwicke stała z boku wertując książkę i mówiła w pewnym momencie „dobra, teraz nagrywamy scenę nr 52!” i cała ekipa odtwarzała jakąś tam scenkę. Nie chodzi nawet o wierność pierwowzorowi, ale o kompletny brak pomysłu na fabułę – tutaj wiele scen wygląda tak, jakby zostały wrzucone do narracji losowo, bo akurat były pod ręką…

Maciek: Klinicznym przypadkiem niezdarności jest ten nieszczęsny mecz bejsbolu, wstawiony do filmu kompletnie od czapy. Żenujący i niezamierzenie śmieszny. Absurdalnie podkreślający jak płytko twórcy traktują to, czym jest wampir. Być może cała ekipa powinna była pójść całkowicie w takie tandeciarstwo. Nie powiem, ja z dużą przyjemnością obejrzałbym dwugodzinny film o wampirach-bejsbolistach. Ty też pewnie byś się skusił. Taki film także, jak cały Zmierzch, byłby odpustowym kinem, ale pozbawionym tego zadęcia i moralizatorstwa.

Dawid: Wiedziałem, że jeszcze do tego bejsbolu wrócimy, bo to jest absurd gargantuicznych wręcz rozmiarów. Taki film o wampirach-bejsbolistach byłby autentycznie w dechę, dlatego, że na pewno byłby zrobiony z przymrużeniem oka, coś jak Co robimy w ukryciu, które było przezabawne. Ale tutaj sekwencja „sportowa” miała chyba być takim tour de force, widowiskowym popisem, co samo w sobie jest kuriozalne, bo efekty specjalne w Zmierzchu są na katastrofalnym poziomie. I tu rozbijamy się o podstawowy grzech tego filmu – kompletny brak pomysłu. Bo gdyby ten mecz bejsbolu/futbolu/koszykówki był wpleciony w tą typowo amerykańską highschoolową otoczkę, wszystko byłoby cacy. Tymczasem poszczególne elementy nie tworzą spójnej całości i to do tego stopnia, że byłbym w stanie uwierzyć, iż każdą ze scen nakręcił inny reżyser – tak bardzo do siebie nie pasują. W porównaniu z Igrzyskami śmierci, przecież tak jak Zmierzch opartymi na tzw. young adult fiction, film Hardwicke wygląda jak niedopracowana, niedofinansowana karykatura, którą osierocił reżyser, montażysta, operator i Bóg wie kto jeszcze.

Twilight

Maciek: Zgoda. Wyrozumiałość nie ratuje Zmierzchu, przymrużenie oka tym bardziej. W filmie Hardwicke romans leży całkowicie, bo nie wiadomo co jest jego istotą. Legendarne wampiry to jakieś szybkobieżne i umiejące wysoko skakać anonimowe typy. Być może najciekawszy wątek – Bella odkrywająca, że Edward jest prawdopodobnie najlepszym bejsbolistą na świecie – zostaje odkryty przez lekturę jakiejś infantylnej szamańskiej książki. Dramaturgia i „walka o życie” zostaje łopatologicznie i przypadkowo doklejona i nie ma absolutnie żadnego sensu. To wszystko opakowane jest w realizacyjną (tak na planie, jak na stole montażowym) i aktorską mizerię. Ode mnie 2/10. Za ten bejsbol. To zapamiętam. To będzie moim guilty pleasure – i nawet mam odrobinę ciekawości jakie kurioza czekają na nas w kolejnych częściach!

Dawid: Najsmutniejsze jest w tym wszystkim to, że ten film znalazł rzesze zwolenników i zapoczątkował jedną z najbardziej kasowych serii w historii kina. Żadne inne filmowe uniwersum nie zaczęło się tak jednoznacznie źle. Ja również daję 2/10, za Annę Kendrick, ale zupełnie nie jestem ciekaw kolejnych części. Czas straconych na pierwszy Zmierzch to i tak stanowczo za dużo.

€”€”€”€”€”€”€”€”€”€”€”-

Maciej Niedźwiedzki – krytyk filmowy, redaktor portalu Film.org.pl, niezrównany znawca filmów animowanych. O sobie pisze tak:

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydziełoczyli Tajemnice Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą trylogię Toy Story. Od dłuższego już czasu w redakcji Filmorgu. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i, co roku w maju, festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

OCENY

Dawid: 2/10
Maciek: 2/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *