Tate Taylor to rzadki przypadek reżysera, który niemal na początku kariery tak precyzyjnie określa swoje filmowe powołanie – lubi i potrafi opowiadać o czarnoskórych Amerykanach, ich odrębności, dumie i roli, jaką odegrali w kształtowaniu współczesnych Stanów Zjednoczonych. Po raz pierwszy dał temu dowód w Służących, potwierdził zaś teraz w Get on Upfilmie co najwyżej przyzwoitym, ale zawierającym w sobie potężne pokłady czarnej amerykańskiej duszy

Trzeba niesamowitej inwencji, by w jakikolwiek sposób ożywić konwencję kina biograficznego. Dzieła tego rodzaju mają jeden cel – przybliżyć widzom sylwetkę legendarnej postaci, której życiorys z jakiegoś powodu uznany został za atrakcyjny materiał filmowy. Większość z nich nie wznosi się ponad poziom rozbudowanej, ekranowej noty biograficznej, a tylko niektóre rzeczywiście zgłębiają zakamarki osobowości swoich bohaterów. Get on Up zatrzymuje się mniej więcej w połowie drogi między tymi ekstremami. Dzięki wyrazistej kreacji Chadwicka Bosemana film Taylora nie jest typową laurką, ale na skutek pretekstowego potraktowania kilku wątków z życia legendy nie można traktować go jako rzetelnej biografii. Niewiele dowiemy się bowiem np. o tragicznym wydarzeniu z życia rodzinnego Browna, które – jak możemy się przekonać w jednej z niewielu scen poruszających ten temat – bardzo mocno go zmieniło. Dowiemy się za to, że pomimo skrajnego egocentryzmu i przekonania o własnej wielkości ojciec chrzestny soulu był człowiekiem niezwykle religijnym, a jego tryb życia daleki był od znanych ze świata rock 'n’ rolla niekończących się, znaczonych alkoholem i narkotykami imprez. James Brown był wiecznym poszukiwaczem i tytanem pracy, choć swoją ambicją tyranizował swych współpracowników. Z fascynacją obserwujemy na ekranie, jak Mr. Dynamite przerywa leniwe popołudnie w hotelu, by odbyć niezapowiedzianą próbę z zespołem. Współczucie budzą kolejne upokorzenia, jakie cierpliwie znosi Bobby Byrd (świetna rola Nelsana Ellisa) – człowiek, który odkrył i uratował Browna przed niechybnym zmarnowaniem talentu w więzieniu. Kreacja Bosemana jest magnetyczna i przekonująca – wierzymy, że muzyczny geniusz był jednocześnie kiepską istotą ludzką, a jedynym celem Browna było pozostanie na topie po wsze czasy.

Szarpana narracja, przerzucająca widza w różne etapy życia bohatera, po kilkunastu minutach ustępuje miejsca nieco bardziej uporządkowanemu, choć wciąż achronologicznemu sposobowi opowiadania. Pierwsze sukcesy Jamesa Browna przeplatają się z ujęciami z czasów jego powrotu na scenę w latach 90-tych, a kadry z chwil największej wielkości gwiazdora przemieszane są ze wspomnieniami z czasów trudnego dzieciństwa. Z tego powodu Get on Up na pewno nie ogląda się łatwo, natomiast słucha się z największą łatwością – z przyczyn oczywistych film Taylora jest podróżą przez najwspanialsze dźwięki soulu, funku i wszystkich innych gatunków muzyki z czarną duszą. Choć Chadwick Boseman nie śmiał podjąć wokalnych prób zmierzenia się z mistrzem, pod względem ruchów scenicznych nie ustępuje pierwowzorowi ani o jotę. Ujęcia z koncertów Browna są najbardziej energetycznymi i najmocniejszymi elementami filmu.

Taylor nie wywrócił do góry nogami formatu kina biograficznego, nie zmienił też sposobu, w jaki w zbiorowej świadomości funkcjonować będzie Mr. Dynamite. Być może część z nas zrozumiała nieco więcej z jego megalomanii, inni dowiedzieli się czegoś o jego sposobie pracy i konsekwentnego prowadzenia kariery. Bez wątpienia jednak James Brown będzie istniał w pamięci widzów jako muzyczny mistrz, który z pewnością zasłużył na ten sprawnie zrealizowany, choć niedorównujący mu geniuszem portret.

Tytuł: Get on Up
Premiera: 1.08.2014
Reżyseria: Tate Taylor
Scenariusz: Jez Butterworth, John-Henry Butterworth, Steven Baigelman
Zdjęcia: Stephen Goldblatt
Muzyka: Thomas Newman
Obsada: Chadwick Boseman, Nelsan Ellis, Dan Aykroyd, Viola Davis, Jill Scott, Octavia Spencer, Craig Robinson, Lennie James, Aunjanue Ellis

By

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *