ghostbusters-3-pogromcy-duchow-dziewczyny-plakatMusiałbym być szaleńcem, by od początku ślepo wierzyć w powodzenie najnowszego projektu Paula Feiga. Chłop ma co prawda kilka lepszych (Agentka, Gorący towar) i kilka gorszych (Druhny) rzeczy na koncie, ale tym razem mierzył się z klasykiem, legendą, obiektem kultu – i wcale nie miał zamiaru obchodzić się z nim delikatnie. Wbrew powszechnemu oburzeniu informację o wymianie obsady na całkowicie kobiecą przyjąłem z zadowoleniem – jedynie skład osobowy tej drużyny budził we mnie pewne wątpliwości. Bo o ile uwielbiam Kristen Wiig i Melissę McCarthy tak, jak one siebie nawzajem, o tyle wobec drugiej połowy nowej ekipy Ghostbusters miałem pewne obawy. Dwie godziny spędzone z Pogromczyniami duchów niestety nie rozwiały moich wątpliwości. Kate McKinnon Leslie Jones wypadają bowiem tak, jak cały film Feiga – niesłychanie chimerycznie.

Zanim jednak przystąpię do faktycznej oceny tego czy przedsięwzięcie Feiga można uznać za udane, muszę zauważyć coś o czym niewielu zdaje się pamiętać: nowi Ghostbusters to dzieło, które jest nie tylko remake’iem kultowej komedii – ono jest także osobną komedią. Nie powinno się więc zapominać o tym, że reinterpretowanie filmu Reitmana nie było jedynym celem Feiga – było nim także stworzenie kolejnej zabawnej produkcji. Oceniając nową wersję Pogromców duchównależy więc podejść do tematu dwutorowo.

Ghostbusters Feiga jako remake

Pozycja, jaką dzieło Ivana Reitmana ma w światowej popkulturze, jest niepodważalna. Mimo że 30. rocznica premiery już dawno za nami, kolejne roczniki kinomanów oddają cześć jednej z najpopularniejszych komedii w historii. A wiecie co w tym wszystkim najlepsze? Że oryginalni Pogromcy duchów nie byli nawet jakąś szczególnie śmieszną komedią! Herezja? Nie jeśli chwilę się nad tym zastanowić. Film Reitmana jest świetnie napisany i zagrany, ma dynamiczną akcję i niepowtarzalną chemię pomiędzy aktorami. Ale zawarty w nim humor jest bardzo specyficzny: zasadza się w głównej mierze na ekscentrycznej osobowości Billa Murraya i licznych nietypowych sytuacjach, które ta wywołuje. Dla jednych będzie to zaleta, ale ci, którzy lubią na komedii śmiać się do rozpuku, raczej mogą się rozczarować.

ghostbusters-2016

Pod tym względem film Feiga znacznie różni się od obrazu Reitmana. Nie ma tu mistrza komedii – choć wydawało się, że prym w rozbawianiu widowni będzie wiodła McCarthy, akcenty komediowe – jakkolwiek by ich nie oceniać – rozłożone są równomiernie, mimo że wykonawczynie różnie sobie z nimi radzą. Pomysł jest jednak ten sam – grupa średnio kompatybilnych ze sobą osobników (ściślej ujmując, osobniczek), mając do dyspozycji sprzęt, ogromną wiedzę i intelekt, postanawia zająć się wyłapywaniem niecielesnych bytów, których, jak się okazuje, w Nowym Jorku pełno.

Tu dopiero zaczyna się zabawa, gdyż Feig na każdym kroku mruga do widza (czasami wręcz natrętnie do niego macha), podrzucając mniej lub bardziej oczywiste nawiązania do oryginału. Raz jest to remiza strażacka, w której stacjonowała męska drużyna Pogromców, innym razem jakiś fragment dialogu (Who they gonna call? – pyta z troską Abby), a jeszcze innym znakomity pomysł na uhonorowanie Harolda Ramisa, zmarłego już niestety członka oryginalnej ekipy aktorskiej. W filmie Feiga znajdziemy natomiast wszystkich pozostałych aktorów, którzy przyczynili się do sukcesu Pogromców duchów z 1984 roku. I o ile najlepiej w tym wszystkim wypada cameo Dana Aykroyda, o tyle występy Billa Murraya i Sigourney Weaver należy uznać za kompletną pomyłkę.

Pogromcy duchów A.D. 2016 to jednak film z pokorą odnoszący się do wielkości swego pierwowzoru. Czuć tu wszechobecną miłość dla oryginału, a aktorki bardzo starają się, by nie przeszarżować. Ostatecznie nie bardzo im się udaje, o czym wspomnę w kolejnej części tekstu, ale trzeba przyznać, że niezwykle łatwo można byłoby zarżnąć ten film samym chciejstwem. Udało się uniknąć katastrofy, ale filmu Feiga nie można uznać za wspaniały hołd dla legendarnego dzieła Ivana Reitmana.

Ghostbusters Feiga jako komedia

Potencjał komediowy nowych Pogromców duchów był wprost trudny do ogarnięcia – McCarthy to już niemal królowa amerykańskiej komedii, Wiig natomiast można uznać za jedną z księżniczek tego gatunku, zwłaszcza w wydaniu niezależnym. O McKinnon i Jones nie wiedziałem przed filmem zbyt wiele, ale już sam fakt, że wielokrotnie pojawiały się w Saturday Night Live świadczy o ich umiejętnościach. Tymi wszystkimi zabawnymi babkami miał pokierować reżyser, który na komedii po prostu dobrze się zna. Z jednej strony na papierze wszystko prezentowało się wyśmienicie, z drugiej – wielokrotnie przełożenie teorii na praktykę kończyło się całkowitym fiaskiem. Jak jest w tym przypadku? Udało się połowicznie.

Bo owszem, żartów, z których można zdrowo się pośmiać, nie brakuje, ale – że pozwolę sobie zacytować terminologię piłkarską – liczba strzałów niecelnych znacznie przewyższa liczbę celnych prób. Gdy więc McCarthy, Jones czy McKinnon otwierają usta, istnieje duże prawdopodobieństwo, że wypadnie z nich naprawdę czerstwy żart. Tych kilka udanych linijek często rekompensuje konieczność znoszenia kiepskich gagów, a częściowa nieudolność poszczególnych aktorek (szczególnym rozczarowaniem jest dla mnie forma Wiig, która dotąd nie schodziła poniżej przyzwoitego poziomu) rekompensowana jest ich drużynową postawą. Pogromczynie w grupie dają bowiem konkretnego czadu – akcja jest dynamiczna, ekran wprost rozsadza kobieca energia, która emanuje najlepiej właśnie w scenach grupowych.

Owa kobieca energia – i kobiece spojrzenie na Pogromców w ogóle – to jeden z najczęściej powtarzanych zarzutów wobec filmu Feiga. Dość szybko zauważono, że niemal wszyscy mężczyźni w nowych Ghostbusters to kretyni lub nieudacznicy. Rzeczywiście tak jest, ale ja nie czuję się z tego powodu dotknięty. Zbyt wiele naoglądałem się filmów, w których kobiety przedstawiane były jako puste, pełniące jedynie funkcję ozdobną istoty. Jeśli więc tym razem – zamiast mizoginom – dostarczymy powodów do radości mizoandryczkom, nie mam nic przeciwko – byle żadna z tych postaw nie próbowała spaczyć tego, w jaki sposób rzeczywiście postrzegamy płeć przeciwną. Przerysowanie i komizm, z jakim przedstawiony jest m.in. Chris Hemsworth jako przystojny asystent Pogromczyń, nadają owemu przedstawieniu zabawny i lekki wydźwięk, dzięki któremu negatywne emocje raczej nam, mężczyznom, nie grożą.

Nowi Pogromcy duchów mają w sobie kilka zabawnych smaczków, jak choćby postać przygłupiego i próżnego burmistrza Nowego Jorku (świetny Andy Garcia) czy jego perfidnej asystentki (kolejna bywalczyni Saturday Night Live, Cecily Strong), i dużo dobrej, głupiutkiej energii, które czynią z filmu Feiga dzieło umiarkowanie udane i raczej niegroźne dla legendy oryginalnego filmu z 1984 roku. Wciąż zasadne pozostaje pytanie: czy tworzenie remake’ów takich jak ten w ogóle ma sens? Jednak dopóki powstają reinterpretacje zrealizowane tak dobrze, jak ta, które nie depczą legendy ani nie starają się z nią wygrać, wydaje mi się to procederem niegroźnym i zupełnie akceptowalnym. Dlatego właśnie wszystkie internetowe akcje, zamierzone by zdeprecjonować pracę Jones, Feiga, Wiig i spółki, są czymś ohydnym i godnym potępienia. Mam nadzieję, że pójdziecie do kin, by oddać hołd legendzie Ghostbusters, która dzięki temu remake’owi, choćby za sprawą obecności członków starej drużyny, ożywa na nowo.

Tytuł: Ghostbusters. Pogromcy duchów
Tytuł oryginalny: Ghostbusters
Premiera: 9.07.2016
Reżyseria: Paul Feig
Scenariusz: Katie DippoldPaul Feig
Zdjęcia: Robert D. Yeoman
Muzyka: Theodore Shapiro
ObsadaKristen WiigMelissa McCarthyKate McKinnonLeslie Jones, Chris HemsworthNeil CaseyAndy GarciaKaran Soni

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *