Niewiele jest filmów, które wywołują we mnie taką konfuzję. Londyński bulwar to obraz buzujący potencjałem, elementami kina gatunków, aktorskim bravado i wysmakowaną formą. Ale jednocześnie to wszystko obracane jest wniwecz przez toporne dialogi, nieprzystający do historii abstrakcyjny humor i epatowanie przemocą. Doprawdy, dziwny to film.

A historia stara jak świat, by nie powiedzieć – zwyczajna. Przestępca opuszcza więzienie z mocnym postanowieniem poprawy. Chciałby unikać dawnych, z gruntu nieuczciwych znajomych, jednak kryminalny półświatek Londynu wciąga go coraz głębiej. Równolegle rozwija się jego znajomość ze znaną aktorką, przechodzącą załamanie nerwowe. Gdy miejscowy boss spróbuje zmusić go do posłuszeństwa i zagrozi jego bliskim, Harry weźmie sprawy w swoje ręce i pozbędzie się problemów.

Colin Farrell dwoi się i troi, by Londyński bulwar był filmem wartym uwagi i przyznać trzeba, że misję wykonuje w stu procentach. To bezsprzecznie jedna z najlepszych ról Irlandczyka, który w postać Harry’ego Mitchela wnosi charyzmę i bezkompromisowość. Partnerująca mu Keira Knightley bilans emocji sprowadza do zera – jej postać jest zagubiona, słaba, wręcz przezroczysta. To tylko dowodzi, jak trudno wyzwanie stało przed zmysłową Brytyjką. W tle plejada brytyjskich aktorów, z Rayem Winstonem i Benem Chaplinem na czele.

Londyński bulwar to jednak film szalenie niespójny, chimeryczny. Brutalność prosto ze świata gangsterów à la kino noir przeplata się tu z przaśnym, zupełnie niepasującym humorem, będącym prawdopodobnie imitacją stylu Guya Ritchiego. I to właśnie ten brak stylistycznej konsekwencji powoduje, że reżyserski debiut znakomitego scenarzysty Williama Monahana pozostanie filmem zaledwie przyzwoitym.

Tytuł: Londyński bulwar
Tytuł oryginalny: London Boulevard
Premiera: 26.11.2010
Reżyseria: William Monahan
Scenariusz: William Monahan, na podstawie powieści Kena Bruen pod tym samym tytułem
Zdjęcia: Chris Menges
Muzyka: Sergio Pizzorno
Obsada: Colin Farrell, Keira Knightley, David Thewlis, Anna Friel, Ben Chaplin, Eddie Marsan, Stephen Graham

By

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *