Podobno „jedyną rzeczą jakiej świat nigdy nie będzie miał dość, jest przesada” – tak twierdził Salvador Dali, o czym prawdopodobnie wiedział David O. Russell, planując inscenizację American Hustle. W jego najnowszym dziele wszystkiego jest za dużo – blichtru, aktorskich szarż, pieniędzy i zwrotów akcji. Mam przeczucie, że na przykładzie tego filmu będziemy wkrótce definiować pojęcie nadmiaru w kinie.

Choć Russell nigdy nie był mistrzem subtelnych niedopowiedzeń, jego wcześniejsze obrazy dość umiejętnie balansowały pomiędzy wrażliwością kina niezależnego a technikami opowiadania rodem z Hollywood. Taki był niełatwy w odbiorze Fighter, tego samego ducha miał Poradnik pozytywnego myślenia. Najnowsze dzieło tego reżysera porzuca natomiast jakiekolwiek związki z kinem spoza mainstreamu i przytłacza estetyką glamour, opowiadając historię, która nie zaskoczy nikogo, kto zna Złap mnie, jeśli potrafisz, Dom gry czy Firmę, bowiem film Davida O. w różnym stopniu inspiruje się każdym z tych tytułów. Doświadczony oszust wpada w ręce agentów federalnych, którzy postanawiają wykorzystać jego nietuzinkowe umiejętności, by zdemaskować korupcję w kręgach nowojorskiej polityki. Na pierwszy plan wysuwają się jednak rozterki miłosne i moralne głównego bohatera, Irvinga Rosenfelda, noszącego tupecik, otyłego kanciarza, który z nieznanych przyczyn wydaje się atrakcyjny kobietom pokroju Amy Adams i Jennifer Lawrence.

Historia opowiedziana przez Russella nie tylko nie jest oryginalna, ale też zaprezentowana została w sposób przywołujący na myśl ultramelodramatyczną konwencję opery mydlanej. Nieustanne uczuciowe perturbacje pomiędzy Christianem Balem a konkurującymi ze sobą urodziwymi kobietami nie pozwalają skupić się na szpiegowsko-politycznej intrydze, jakkolwiek wtórna by nie była. Oszałamiające niezwykle staranną charakteryzacją American Hustle, pozostając bardzo wartościowym przykładem barwnego odwzorowania epoki (w tym wypadku schyłek lat 70-tych), jest też dowodem na to, że warstwa wizualna może skutecznie zdominować i zmarginalizować fabułę. Oglądając najnowszy obraz autora Jak być sobą, nie można oprzeć się wrażeniu, że reżysera interesowała przede wszystkim aktorska brawura, nie zaś dzieło filmowe wyróżniające się narracyjnie.

Brawura to zresztą i tak słowo nie mieszczące w sobie całego spektrum ekranowych popisów, które w swoim repertuarze mają Adams, Bale, Lawrence i Bradley Cooper. Po upływie kilkudziesięciu minut American Hustle staje się nieznośną sekwencją wybuchów złości, aktów zazdrości i emocjonalnych konfrontacji kwintetu, uzupełnianego przez Jeremy’ego Rennera. Dramat miesza się z humorem, a sceny dekonspiracji skorumpowanych polityków zestawione są z ujęciami kiepskich flirtów pomiędzy bohaterami. Można odnieść wrażenie, że każda z gwiazd próbuje ukraść show, podczas gdy żadne show tak naprawdę nie istnieje – aby to było możliwe, potrzebny jest aktorski zespół, taki, jaki dane nam było oglądać w Poradniku…, nie zaś przypadkowy zbiór indywidualności. Każde z osobna ma w sobie ogrom talentu, razem są jedynie emanacją tandetnej krzykliwości.

Dawniej do tego, by zdobyć choćby nominację do nagrody Akademii, należało wznieść się na wyżyny aktorskiego kunsztu, uwodząc kapitułę wiarygodnością i głębią odtwarzanej postaci. Choć spoza wspomnianego kwintetu nominacji nie otrzymał jedynie Renner, w przypadku American Hustle głębokie jest jedynie zażenowanie, jakie odczułem po seansie tego filmu. Życzmy Davidowi O. Russellowi, którego uważam za bardzo utalentowanego, choć jeszcze nie do końca zdefiniowanego twórcę, aby ta kinowa błyskotka była tylko wypadkiem przy pracy.

TytułAmerican Hustle
Premiera: 12.12.2013
Reżyseria: David O. Russell
Scenariusz: David O. Russell, Eric Warren Singer
Zdjęcia: Linus Sandgren
Muzyka: Danny Elfman
Obsada: Christian Bale, Bradley Cooper, Amy Adams, Jeremy Renner, Jennifer Lawrence, Louis C.K., Jack Huston, Shea Whigham, Elisabeth Röhm, Alessandro Nivola

By

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *