Jest w Romie piękno codziennego cierpienia, ale jest to piękno ponad normę wystylizowane. Piękno, które nie wynika z realizmu świata zastanego, lecz które zostało wytworzone w wyobraźni twórcy. Alfonso Cuarón stworzył dzieło niezwykle mocno oddziałujące na widza, ale jednocześnie tak silnie nacechowane jego spojrzeniem, że trudno uznać Romę za dzieło bliskie rzeczywistości.

Roma

Z początku wydawało mi się, że najnowszy film meksykańskiego reżysera będzie bliski społecznemu realizmowi, lub nawet neorealizmowi – temu włoskiemu, sprzed kilku dziesięcioleci. Jednak podczas gdy tamten nurt był surową formalnie odpowiedzią na przestylizowane, skonwencjonalizowane kino lat 40. i 50., Roma sama jest tworem niezwykle precyzyjnie zaplanowanym i zrealizowanym z realizatorskim przepychem. Słowa te mogą wydawać się nieco zaskakujące w recenzji czarno-białego, meksykańskiego filmu osadzonego w latach 70. XX wieku, jednak Alfonso Cuarón rzeczywiście stworzył dzieło o niesamowitej warstwie wizualnej, przywiązując uwagę do najmniejszego nawet detalu. Szkoda tylko, że przepiękna forma zbyt mocno przykrywa realistyczny wydźwięk Romy.

Roma

Zapewne zostanę uznany za malkontenta – wszak zachwytom nad Romą nie ma końca, a film Cuaróna pojawia się na czołowych pozycjach list najlepszych filmów minionego roku. I naprawdę nie chcę stawać w opozycji do tych opinii – jestem w stanie zrozumieć, że zarówno wizualia, jak i subtelność narracji Romy trafia idealnie w gusta niemal wszystkich krytyków i większości widzów, lecz nie potrafię ukryć niewielkiego rozczarowania po seansie. Od zawsze byłem zwolennikiem społecznego realizmu w kinie – bliskie są mi estetyki De Siki, Loacha czy Mike’a Leigh – dlatego nie do końca odpowiada mi realizacyjny pietyzm w Romie. Wolałbym film bardziej przypominający Macario, meksykański klasyk z 1960 roku, niż wypolerowane kadry Pawła Pawlikowskiego. Wolałbym, by te właśnie wypolerowane kadry ustąpiły autentycznemu brudowi, ziarnistym, ciemnym ujęciom, które nie są magiczne, lecz organiczne, prawdziwe. Mam wrażenie, że Roma oceniana jest wysoko ze względu na autorską wizję Cuaróna – a mnie to właśnie ona najbardziej przeszkadza.

Roma

Historia Cleo (debiutantka-naturszczka Yalitza Aparicio), rdzennej Meksykanki pracującej jako służąca w domu dobrze sytuowanego lekarza, bliska jest neorealistycznej tematyce – ślepo zakochana w zafascynowanym sztukami walki chłopaku, szybko zachodzi w ciążę, przez co z przerażeniem patrzy w przyszłość. Obawia się o pracę, ale i o byt dziecka – niedojrzały ojciec brutalnie daje Cleo do zrozumienia, że nie chce mieć nic wspólnego z nią i ze spłodzonym przez niego potomkiem. Sytuacja, wydawałoby się, dramatyczna, a tymczasem jest to zaledwie kropla w morzu tragicznych wydarzeń, bowiem wszystko to dzieje się w burzliwych czasach meksykańskiego przewrotu politycznego. Zamieszki na ulicach korespondują z turbulencjami w życiu Cleo, ale wszystko to jakby dzieje się w oderwaniu od siebie – intymne z publicznym łączy się tylko w jednej, rzeczywiście poruszającej scenie, świetnie zrealizowanej i symbolicznie łączącej historię Cleo i historię Meksyku.

W całej tej subtelności i artystycznym zatraceniu Roma traci także odrobinę kontaktu z rzeczywistym światem, który przecież – jak sądzę – miała wiernie portretować. Są tu sceny niezwykle brutalne emocjonalnie, ale są też takie, które symboliką biją widza po głowie, byle tylko nadać całemu filmowi alegorycznego znaczenia. I właśnie w tym cały sęk – zamiast stworzyć dzieło nasycone rzeczywistością, co w moim przekonaniu byłoby znacznie wartościowsze, Cuarón rzeczywistość nasycił swym dziełem, wręcz zanurzył ją w nim. Tym samym nie sposób uznać Romy za dzieło realistyczne – to co najwyżej społeczna baśń, fantazja wyrastająca na gruncie realizmu, ale tak od niego odległa, że jest bardziej sennym mirażem niż rejestracją świata przedstawionego. Z tych właśnie powodów Roma to film nie wybitny, a jedynie dobry.

7/10

Tytuł: Roma
Premiera: 14.12.2018
Scenariusz, reżyseria, zdjęcia: Alfonso Cuarón
Obsada: Yalitza Aparicio, Marina de Tavira, Fernando Grediaga, Jorge Antonio Guerrero

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *