Nieuchronnie zbliżając się do końca trzeciej dziesiątki odcinków cyklu NIEDOPATRZENIE, tym razem kameralny dramat Asystentka w reżyserii Kitty Green, o którym w 2019 roku sporo mówiło się w kręgach amerykańskiego kina niezależnego. O czym opowiada ten film i czy jest w nim coś wyjątkowego – tego dowiecie się poniżej z mojej kolejnej rozmowy z Maćkiem Niedźwiedzkim.
Maciek: Jeśli miałbyś przyporządkować Asystentkę do tylko jednego gatunku, to gdzie byś ją umieścił? Jako thriller? Horror? Dramat? Jakąś satyrę? Czym jest Asystentka? To na pewno nie jest kino realizmu. Kumulacja zdarzeń w ciągu 24 godzin jest za ciut duża.
Dawid: Zdecydowanie umieściłbym ten film blisko kina społecznego realizmu. Bo choć Asystentka nie skupia się, jak często to robią filmy Kena Loacha czy braci Dardenne, na ludzkiej tragedii, to jednak jest tak blisko bohaterki i jej codzienności jak to tylko możliwe. Nagromadzenie zdarzeń? Cóż, to chyba specyfika branży filmowej, w której pracuje tytułowa asystentka. Zwróć jednak uwagę, z jakim pietyzmem ukazane są tu najnudniejsze nawet czynności, jak kserowanie, roznoszenie dokumentacji czy układanie przekąsek w salach konferencyjnych. Kino realizmu w pełnej krasie.
Maciek: Może realizm, choć ta figura nieobecnego szefa popycha Asystentkę w stronę kina grozy i trudno odmówić filmowi Green ciągłego wywoływania dreszczy, budowania wrażenia osaczenia. Nie określiłbym Asystentki kinem realizmu społecznego. To raczej impresja o naszych czasach. Impresja podkręcona i przejaskrawiona. Zgodzę się natomiast, że doskonałym pomysłem było poświęcenie tak dużo czasu na te aktywności biurowe. Pochłonięty byłem każdym kserowaniem, skanowaniem, pisaniem maili, odbieraniem telefonów, rozdawaniem dokumentów po piętrze. Codzienność i zarazem biurokratyczny koszmar.
Dawid: A to wszystko dlatego, że Jane ciągle słyszy, że “może zajść daleko”, że ta praca może doprowadzić ją do wymarzonej pracy producentki. Tylko pytam: jak? Praca po 20 godzin na dobę, żmudne obowiązki, poniżanie przez nieobecnego szefa, znoszenie jego niezrozumiałych, podważających jej pozycję decyzji – czy to wszystko ma być przedsionkiem do kariery? A gdy podejmuje trudną decyzję, by porozmawiać z działem HR na temat pewnych zajść biurowych, szybko zostaje sprowadzona na ziemię. I jeszcze słyszy: “Nie martw się, nie jesteś w jego typie”. W tym momencie Jane zostaje z jedynego atrybutu, jaki w tej rzeczywistości zdają się mieć młode kobiety w tej branży: urody i seksapilu. Już wcześniej przemykała przez biuro niczym przezroczysta, ale ten komentarz ze strony kolegi z pracy odbiera jej wszystkie złudzenia. Zadaje też zasadne pytanie: czy kobieta zawsze musi być “w czyimś typie”, by odnieść sukces w branży filmowej?
Maciek: No tak. Jane jest osaczona i bezradna. Wysysająca życie praca. Opresyjni koledzy z pracy. Pomiatający nią szef. Dział HR – który powinien być z zasady bezstronny i transparentny – tutaj doprowadzić może do rozpaczy. Łatwiej jednak czyta mi się Asystentkę w nieco szerszym planie niż opowieść o „kobiecie w branży filmowej”. Wydaje mi się, że film Green ma charakter uniwersalny i te wszystkie zagrożenia, manipulacje, wyzysk i kłamstwa wygodnie przenieść do wielu innych środowisk. Ja czytam Asystentkę jako ponurą opowieść o jednostce zmielonej przez korporacyjne tryby. Za słabej, by cokolwiek zdziałać i cokolwiek dla siebie ugrać. Skazanej na porażkę przy każdej próbie działania. Nie wiem, na ile to odległe porównanie, ale może Asystentka ma coś wspólnego z Procesem Franza Kafki.
Dawid: Ciekawe porównanie i na pewno coś w tym jest, tym bardziej, że w niektórych scenach widzimy też znoje kolegów Jane, która jest bodaj najbardziej eksploatowaną i pogardzaną podwładną szefa, ale niejedyną, która doświadcza przykrości w pracy. Nie zbywałbym jednak kobiecego wymiaru tej opowieści – główna bohaterka nie tylko doświadcza wspomnianego przykrego komentarza o “byciu nie w typie”, ale też zmuszana jest przez kolegów do odbierania desperackich telefonów od zdradzanej żony szefa, a przy okazji oddaje zgubioną biżuterię jego przygodnym kochankom i odwozi do hotelu nowe “nabytki”. Ja odebrałem tę opowieść jako mocno feminocentryczną – jasne, to w szerszym kontekście także historia o byciu trybikiem w korpomaszynie, ale kameralny wymiar Asystentki doprowadził mnie do smutnej konstatacji nad zawodowym losem wielu kobiet: albo wybierzesz drogę przez łóżko szefa, albo przygotuj się na wiele lat upokorzeń i znoju. W dobie #metoo nie jest to może przekaz zbyt odkrywczy, ale tu wybrzmiał dla mnie wyjątkowo mocno i gorzko.
Maciek: To na pewno gorzkie kino. Dojrzałe i przytomne. Pewnie można Asystentkę postawić gdzieś w pobliżu Obiecującej. Młodej. Kobiety. Oba te filmy raczej jątrzą rany, mają raczej nastrój depresyjnej zadumy. Nie proponują rozwiązań i dróg wyjścia, ale wskazują na kolejne pułapki i ślepe uliczki. Reżyserki obu filmów nie klepią po plecach, pocieszając: „Wszystko będzie dobrze. Popatrz tam, tam jest światełko w tunelu”. To raczej przestroga. „Uważajcie. Będzie cholernie ciężko”. Jane w Asystentce ma chociaż wspierających, serdecznych rodziców. To piękne mieć taką przystań, ale też przecież nie chodzi o to, żeby tam w strachu wróciła jak dopiero co skończyła studia. Dość patowa sytuacja.
Dawid: To jest zresztą problem wielu młodych ludzi wkraczających w dorosłość – często rzucają się w wir pracy, w nadziei, że to zagwarantuje im sukces, ale niejednokrotnie muszą wrócić pod skrzydła rodziców, by lizać rany. Ta rozmowa z rodzicami – a w zasadzie dwie, z każdym z nich – to niezwykle bolesny moment dla Jane. Oni wiedzą, że ich córka dużo pracuje, ale wierzą, że to zaangażowanie daje jej spełnienie. Dziewczyna musi zagryzać zęby, by nie pęknąć, by nie zatrzeć tego wrażenia i nie przysparzać zmartwień kochającym rodzicom. Wczesna dorosłość w całej okazałości. Ta milcząca rozpacz głównej bohaterki wypada niezwykle wiarygodnie także dzięki wyciszonej, przygaszonej wręcz roli Julii Garner, aktorki o typowo dziewczęcej urodzie.
Maciek: To był trafiony casting. Julia Garner mało mówi, ale ogromnie dużo wyraża postawą, spojrzeniem, subtelną mimiką czy wycofaniem. Jeszcze jedną rzecz zapamiętam z Asystentki. W kilku scenach Jane udaje się gdzieś stanąć na osobności – na korytarzu, w pokoju socjalnym – ale na dalszym planie widać mężczyzn przechodzących gdzieś szybkim krokiem. To sekundki, moment na mrugnięcie oka. Dla mnie to również były horrorowe tropy. To były takie duchy w oddali, otaczające i okrążające Jane. Ktoś zawsze na nią patrzy, ktoś jest w pobliżu i bohaterka tak naprawdę nigdy nie jest sama. Asystentka to dobry, kameralny film. Można z niego wyciągnąć sporo socjologicznych wątków, jest to też swoista analiza lęku i zabawa filmowymi gatunkami. Polecam. Ode mnie 7/10.
Dawid: Niech będzie, realizm społeczny z elementami kina grozy – cóż za osobliwe połączenie! Ale zgadzam się, że Asystentka to film podszyty niepokojem, wynikającym z poczucia zagrożenia, w jakim żyje Jane. I choć nie jest to zagrożenie namacalne – bo w końcu nikt na jej życie nie czyha – to jednak jej sytuacja może przerażać. Nie spodziewałem się, że tak wiele można zawrzeć w tak niepozornym filmie. Bo choć trudno Asystentkę polecić każdemu widzowi – choćby ze względu na ponurą atmosferę czy niespieszną, pozbawioną zwrotów narrację – to dzieło Kitty Green jest bogate w społeczno-obyczajową treść.
———————————
Maciej Niedźwiedzki – krytyk filmowy, redaktor portalu Film.org.pl, niezrównany znawca filmów animowanych. O sobie pisze tak:
Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą trylogię Toy Story. Od dłuższego już czasu w redakcji Filmorgu. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i, co roku w maju, festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.