Pierwszą edycję KOMPLETNEGO PRZEWODNIKA FILMOWEGO przygotowałem w 2019 roku, kolejną w nieszczęsnym 2020, kiedy to zdecydowana większość z wymienionych przeze mnie w przewodniku tytułów nie trafiło do kin. Z tego też powodu – przyznam szczerze – nie widziałem sensu w przygotowywaniu przewodnika na rok 2021, kiedy to branża kinowa wciąż, choć już w mniejszym stopniu, cierpiała przez pandemiczne obostrzenia. Obserwując jednak dzisiejszą sytuację w Polsce i na świecie, po rocznej przerwie stanowiłem powrócić do idei przewodnika i oto są: najbardziej oczekiwane filmy 2022 roku w polskich kinach według MyśliwiecOgląda.pl!
STYCZEŃ
Kingsman: Pierwsza misja, reż. Matthew Vaughn (5 stycznia)
Prequel niezwykle udanej serii o prywatnej brytyjskiej organizacji szpiegowskiej jest na ekranach już od kilku tygodni, ale wciąż nie miałem okazji go obejrzeć. Mimo to trafia na listę jako pierwsza pozycja warta obejrzenia – przekonały mnie do tego efektowne i dynamiczne zwiastuny, a także osoba Matthew Vaughna, którego filmy w zasadzie zawsze dostarczały mi mnóstwo nieskrępowanej zabawy. I mimo że recenzje Kingsmana nie są zachwycające, nadal mam zamiar sprawdzić efektowne widowisko, które bez wątpienia upichcił nam Vaughn. A na dodatek Ralph Fiennes w całej swej wspaniałości.
Benedetta, reż. Paul Verhoeven (7 stycznia)
Biografia kontrowersyjnej postaci Benedetty Carlini, XVII-wiecznej zakonnicy, która zasłynęła z homoseksualnego związku z inną z sióstr oraz niepokojącymi wizjami, to jeden z głośniejszych tytułów ubiegłorocznego konkursu festiwalu w Cannes. To także pozycja numer 10 na liście najlepszych filmów minionego roku wg krytyczno-filmowego, opiniotwórczego miesięcznika “Cahiers du Cinéma”. Mnie przekonują przede wszystkim dwa nazwiska: reżysera Paula Verhoevena i Virginii Efiry, którą uważam za jedną z najlepszych francuskich aktorek.
355, reż. Simon Kinberg (14 stycznia)
Choć talent reżyserski Simona Kinberga jak dotąd nie dorównał jego wyczuciu producenckiemu, thriller akcji 355 zwraca uwagę choćby ze względu na niesamowitą wręcz obsadę. Jessica Chastain, Penélope Cruz, Diane Kruger, Lupita Nyong’o, Bingbing Fan, a do tego Edgar Ramírez i Sebastian Stan to już nie gwiazdorska ekipa aktorska, a prawdziwa konstelacja gwiazd! I choć wiadomo, że same głośne nazwiska nie gwarantują udanego filmu, może to być jeden z najmocniejszych tytułów z kategorii kina akcji w 2022 roku.
Krzyk, reż. Matt Bettinelli-Olpin, Tyler Gillett (14 stycznia)
Jedni pytają “po co?”, inni zacierają ręce na myśl o powrocie Ghostface’a. I choć Neve Campbell i Courteney Cox po serii operacji plastycznych coraz mniej przypominają swoje oryginalne postacie, jestem niezwykle ciekaw czy z ponad 20-letniej już serii da się jeszcze wykrzesać coś ciekawego. Za kamerą okrzepły w kinie grozy duet reżyserski odpowiedzialny m.in. za Zabawę w pochowanego, a w obsadzie także inny przedstawiciel starej gwardii, David Arquette, czy znany z The Boys Jack Quaid oraz utalentowana Jenna Ortega.
“What’s your favorite scary movie?”
Titane, reż. Julia Ducournau (14 stycznia)
Na wspomnianym kilka akapitów wcześniej ubiegłorocznym festiwalu w Cannes Złotą Palmę zdobyła niespełna 40-letnia Julia Ducournau, która kilka lat wcześniej sporo namieszała swoim debiutem Mięso. W centrum tamtego filmu znajdowała się kwestia cielesności i specyficznego sposobu jej eksplorowania i wątek ten zostaje w pewien sposób kontynuowany także w Titane. Choć jedna z pierwszych sekwencji filmu Ducournau zapowiada niezwykle dynamiczne i wyraziste widowisko, fabuła szybko skręca w kierunku osobliwego dramatu psychologicznego, w którym mocno pogubiona młoda dziewczyna (Agathe Rousselle) odnajduje się w życiu starszego mężczyzny (Vincent Lindon) w bardzo osobliwej roli. Mocny aktorski debiut Rousselle i jeszcze mocniejszy follow up do debiutu w wykonaniu Ducournau.
C’mon C’mon, reż. Mike Mills (21 stycznia)
Pamiętacie jak Joaquin Phoenix grał “normalne” role? Nie? To obejrzyjcie C’mon C’mon! Oczywiście słowo “normalne” celowo wziąłem w cudzysłów, bo nie roszczę sobie praw do wyznaczania norm takiemu geniuszowi aktorstwa, ale film Mike’a Millsa to dla Phoenixa jedna z najbardziej wyciszonych i spokojnych kreacji od dawna. Wciela się tu w dziennikarza radiowego, który podróżuje po USA i rozmawia z dziećmi i nastolatkami o teraźniejszości i przyszłości: ich samych, kraju, świata. Z tych rozmów wyłania się portret dzisiejszego amerykańskiego społeczeństwa, ale to tylko jedna z płaszczyzn. Drugą z nich jest relacja głównego bohatera z rezolutnym, mającym swoje osobliwości bratankiem, który w wyniku splotu przeróżnych okoliczności musi pozostawać pod opieką wujka. Relacja tych dwóch osobników dostarcza mnóstwa dialogowego złota i kreuje jedną z najcieplejszych historii, jakie w ostatnich kilku latach widziałem na ekranie. Amerykańskie kino niezależne najwyższej próby.
Hazardzista, reż. Paul Schrader (21 stycznia)
Nazwisko Paula Schradera od pewnego nie jest już gwarantem jakości – a już na pewno nie na tyle, na ile było w latach 80. czy 90. – ale po Pierwszym reformowanym (2017), którego miałem przyjemność obejrzeć na festiwalu w Wenecji, na nowo zaufałem jego twórczemu wyczuciu. Poza tym tytułowego Hazardzistę gra tu Oscar Isaac, jeden z moich obecnych aktorskich ulubieńców, dlatego historia samotnego bywalca kasyn walczącego o odkupienie to jeden z pewniaków wśród styczniowych seansów.
Sing 2, reż. Garth Jennings (21 stycznia)
A co się będę rozpisywał – łapcie moją recenzję napisaną dla Film.org.pl!
Zaułek koszmarów, reż. Guillermo del Toro (28 stycznia)
Bradley Cooper, Toni Collette, David Strathairn, Richard Jenkins, Rooney Mara i Cate Blanchett (znowu razem, choć tylko na liście płac) – najnowsze dzieło Guillermo del Toro to kolejny na tej liście film z obsadą, od której można dostać zawrotu głowy. Często jednak bywa tak, że im więcej głośnych nazwisk, tym trudniej osiągnąć wyjątkowy efekt – zwłaszcza, jeśli na warsztat bierze się konwencję noir i wątki parapsychologiczne. Historia kryminalna z lat 40. z psychologią i telepatią w tle na papierze wygląda obiecująco – i oby tak samo prezentowała się na ekranie!
LUTY
Król internetu, reż Gia Coppola
Andrew Garfield bez wątpienia był jednym z wygranych ubiegłorocznego sezonu filmowego – fantastycznie błyszczał w netfliksowym Tick, Tick… Boom!, udanie powrócił do superbohaterskiego trykotu w najnowszej części przygód Spider-Mana, a także wystąpił we wspomnianych poniżej Oczach Tammy Faye. W 2020 roku Garfield zrealizował kameralny projekt z Gią Coppolą, opowiadający o świecie, w którym każdy może zostać influencerem – nie jakimś wymyślonym, futurystycznym świecie, lecz tym tutaj, naszym. Król internetu opowiada o rzeczywistości dostępnej wyłącznie przez technologiczny filtr; rzeczywistości, która niemal nie istnieje już w opcji offline. To może być bardzo otrzeźwiający, ale też boleśnie przykry film.
Moonfall, reż. Roland Emmerich (4 lutego)
W skrócie: twórca Dnia Niepodległości, Pojutrza i 2012 powraca z nowym katastroficznym sci-fi. Po serii dziwnych wyborów reżyserskich i niepotrzebnych sequeli Roland Emmerich może wreszcie wrócić na zwycięską ścieżkę, czego sobie i Wam życzę. Niech nas święty Roland strzeże przed spadającymi księżycami!
Oczy Tammy Faye, reż. Michael Showalter (4 lutego)
Gdyby ktoś miał ochotę, w pierwszy piątek lutego może zrobić sobie double-bill z Andrew Garfieldem, bowiem oprócz Króla internetu premierę mają wówczas także Oczy Tammy Faye. Garfield ma tu jednak rolę drugoplanową, bowiem pierwsze skrzypce w tytułowej roli gra Jessica Chastain. O filmie Michaela Showaltera pisałem pod koniec ubiegłego roku na Film.org.pl – zapraszam do lektury!
Cyrano, reż. Joe Wright (18 lutego)
Bardzo cenię Joe Wrighta, bo jego filmy mają w sobie emocjonalną głębię, introspektywne spojrzenie na bohatera. I choć Wright nie ustrzegł się mniejszych lub większych reżyserskich potknięć, musical o Cyrano de Bergeracu, jednej z najsłynniejszych postaci literackich, znajduje się wysoko na mojej lutowej liście “must-see”. Tym bardziej, że w tytułową rolę wciela się tu znakomity Peter Dinklage.
Matki równoległe, reż Pedro Almodóvar (18 lutego)
W zasadzie nazwisko reżysera powinno stanowić wystarczające uzasadnienie dla umieszczenia Matek równoległych na tej liście. Przesunięta z końca 2021 roku premiera najnowszego filmu Pedro Almodóvara to ważne wydarzenie dla fanów nie tylko talentu hiszpańskiego twórcy, ale też aktorstwa Penélope Cruz, dla której to już siódma współpraca z uznanym reżyserem. Historia dwóch matek, które wydają dzieci na świat tego samego dnia, przyniosła Cruz nagrodę dla najlepszej aktorki podczas ubiegłorocznego festiwalu w Wenecji, co stanowi nie lada rekomendację do obejrzenia Matek równoległych.
Uncharted, reż. Ruben Fleischer (18 lutego)
Choć nie jestem aktywnym graczem, mimochodem ogarniam najważniejsze tytuły w branży gier i wiem, że Uncharted było sporym hitem. Wiem też, że produkcja studia Naughty Dog (odpowiedzialnego także za mojego ulubionego Crasha Bandicoota!) była wręcz gotowym materiałem na film, dlatego tylko kwestią czasu było, zanim świat kina upomni się o ten tytuł. Prace nad ekranizacją Uncharted rozpoczęły się na dobrą sprawę niedługo po premierze pierwszej części gry (2007), ale tempa nabrały dopiero w ostatnich kilku latach. Obsadzenie Toma Hollanda w roli głównej okazało się strzałem w dziesiątkę, bo dzięki występom w MCU Brytyjczyk jest już megagwiazdą, która zapewni tysiące widzów w kinach, a samo widowisko Rubena Fleischera – jak sugerują zwiastuny – może być jednym z najbardziej udanych blockbusterów roku. Czekamy!
Belfast, reż. Kenneth Branagh (25 lutego)
Kenneth Branagh to ambitny twórca – a to próbuje reanimować na ekranie twórczość Agathy Christie (Morderstwo w Orient Expressie czy mająca premierę także w lutym 2022 Śmierć na Nilu), a to reżyseruje i kreuje największego brytyjskiego wieszcza (Cała prawda o Szekspirze). Paradoksalnie jednak najwięcej splendoru w ostatnich latach przynosi mu film wyjątkowo kameralny, w dodatku zrealizowany w czerni i bieli. Belfast, opowiadający o niespokojnych latach 60. w tytułowym mieście, już teraz ma na koncie kilkadziesiąt nagród, w dużej mierze dla kreacji aktorskich, a to pewnie jeszcze nie koniec tych zbiorów. Czuję, że to może być bardzo ciekawe nawiązanie do twórczości Kena Loacha, którego niezwykle cenię, dlatego czekam z niecierpliwością!
Mój dług, reż. Denis Delić, Bogusław Job (25 lutego)
Nie wiem, czy będzie to udany film – mam co do tego spore obawy, bo za reżyserię odpowiadają tu Denis Delić, twórca takich “pereł” jak Dywizjon 303. Historia prawdziwa i Ja wam pokażę!, i Bogusław Job, który jeszcze nigdy niczego nie wyreżyserował. Ale Mój dług to historia nawiązująca do jednej z najbardziej wstrząsających i elektryzujących spraw kryminalnych lat 90. XX wieku, która legła u podstaw głośnego filmu Dług (1999) Krzysztofa Krauzego. I choć nie łudzę się, że Mój dług może poziomem nawiązać do znakomitego dzieła z Robertem Gonerą, Jackiem Borcuchem i Andrzejem Chyrą, to wciąż jedna z istotniejszych polskich premier 2022 roku. Oby okazała się pozytywnym zaskoczeniem.
W pętli ryzyka i fantazji, reż. Ryûsuke Hamaguchi (25 lutego)
Dzieło Ryûsuke Hamaguchiego, jednego z najbardziej cenionych dziś japońskich filmowców, miałem okazję obejrzeć już podczas ubiegłorocznej edycji festiwalu Nowe Horyzonty, dlatego z pełnym przekonaniem mogę W pętli ryzyka i fantazji polecić wszystkim widzom ceniącym inteligentne kino o niełatwych emocjach i relacjach międzyludzkich. To filmowa antologia, składająca się z trzech opowieści, w których pożądanie, samotność i potrzeba przynależenia przeplatają się w osobliwych, nieco trudnych do wyobrażenia sytuacjach życiowych. A jednak, mimo pewnej dawki surrealizmu, film Hamaguchiego jest wyjątkowo wiarygodny i prawdopodobny, a to właśnie za sprawę emocji, które zrozumiałe są pod każdą szerokością geograficzną i w każdym języku.
MARZEC
Córka, reż. Maggie Gyllenhaal (4 marca)
O filmie Maggie Gyllenhaal wspominałem w moim zestawieniu najlepszych debiutów filmowych 2021 roku, dlatego po uzasadnienie dlaczego warto Córkę obejrzeć, odsyłam was do tekstu opublikowanego na Film.org.pl.
The Batman, reż. Matt Reeves (4 marca)
Bez owijania w bawełnę: mój nr 1 na liście najbardziej oczekiwanych filmów 2022 roku. Nie dlatego, że Batman; tym bardziej nie dlatego, że Robert Pattinson, choć w ostatnich latach przekonałem się do jego aktorstwa i nie mam nic przeciwko temu, że wciela się w Bruce’a Wayne’a. Po prostu: zapowiedzi widowiska Matta Reevesa, który zapracował na nazwisko m.in. dwiema częściami nowej trylogii o Planecie Małp, sugerują, że będzie to być może najmroczniejszy i najdojrzalszy film o Mrocznym Rycerzu od czasu trylogii Christophera Nolana. A może w całej kinowej historii Batmana?
Drive My Car, reż. Ryûsuke Hamaguchi (11 marca)
Dwa filmy tego samego reżysera w kinach na przestrzeni zaledwie dwóch tygodni? Tak, fani kina japońskiego będą mieli prawdziwe święto na przełomie lutego i marca 2022, tym bardziej, że oba filmy Ryûsuke Hamaguchiego to dzieła znakomite. Mało który twórca bowiem może pochwalić się zdobyciem prestiżowych nagród na festiwalach w Berlinie i Cannes w tym samym roku! Drive My Car to oparta na opowiadaniu Harukiego Murakamiego historia reżysera teatralnego, który zmaga się ze stratą ukochanej żony. Niezwykła wrażliwość w opowiadaniu o przeżywaniu osobistych tragedii w zetknięciu ze sztuką to najistotniejszy wyróżnik filmu Hamaguchiego. Każdy jednak z Drive My Car wyniesie coś innego, dlatego nie można tej premiery przegapić.
To nie wypanda, reż. Domee Shi (11 marca)
“Nowy Pixar” z reguły wystarczy, by zarekomendować najnowszą produkcję ze studia znanego z lampki biurkowej pojawiającej się w czołówkach filmów. To nie wypanda opowiada o nastoletniej Mei, której dojrzewanie dokucza znacznie bardziej niż jej kolego – ona bowiem podczas huśtawek emocjonalnych zamienia się… w pandę rudą! Szalony koncept, prawda? To kolejny, po ubiegłorocznym Luce, film oparty na koncepcie zmiany tożsamości, ale też o szukaniu akceptacji i radzeniu sobie ze zmianami. Wizualnie To nie wypanda wydaje się nawiązywać do estetyki seriali anime, które w latach 90. XX wieku można było w Polsce oglądać na kultowym kanale Polonia 1. Pod względem dostarczonych emocji i zapewnionej zabawy najnowsze dzieło studia Pixar z pewnością utrzyma poziom ich najlepszych produkcji, dlatego razem ze swoją 5-letnią córką czekam z niecierpliwością!
Red Rocket, reż. Sean Baker (11 marca)
Jeden z najlepiej ocenianych filmów ubiegłorocznego canneńskiego konkursu opowiada o byłym gwiazdorze porno, który wraca do rodzinnego miasteczka, by trochę się “odkuć”, a przy okazji poszukać wśród lokalnej młodzieży kandydatek do zrobienia kariery w seks-branży. Sean Baker ze znanym sobie wyczuciem i sentymentem portretuje amerykańską prowincję (tym razem z Florydy przenosi się do Teksasu), za bohatera obierając człowieka, któremu raczej trudno się kibicuje. Mikey Saber (w tej roli Simon Rex, znany przed laty z głupawych parodii filmowych) to seksoholik, oportunista, hochsztapler – słowem, facet zepsuty do cna. Ma przy tym ogromną charyzmę i “gadane”, dlatego potrafi unikać kłopotów, często wplątując w nie inne osoby. Red Rocket to krzykliwy, często zabawny, a częściej irytujący portret amerykańskiego snu w wersji “white trash” – pozbawionej blichtru i smaku sukcesu. Tu czuje się tylko smak goryczy i zapach brudu i potu.
Gra fortuny, reż. Guy Ritchie (18 marca)
Nigdy nie uważałem się za wyjątkowego fana Guya Ritchiego, ale gdy sięgnąłem pamięcią, nigdy też na jego filmach się nie zawiodłem (choć przyznam, że przygody Sherlocka Holmesa w jego wykonaniu jakoś mnie nie zachwyciły, a koszmarka z Madonną na szczęście nie oglądałem). Dlatego Gra fortuny również jest na mojej liście wysoko – w głównej roli ponownie stały bywalec u Ritchiego, Jason Statham, po raz kolejny u Brytyjczyka gra też Josh Hartnett, którego twórca Porachunków postanowił chyba odkurzyć dla mainstreamowego kina. Poza tym to, czego można spodziewać się po filmie Ritchiego: mnóstwo akcji i ciętego dowcipu.
Wszystko wszędzie naraz, reż. Dan Kwan, Daniel Scheinert (25 marca)
Jedna z największych niespodzianek na tej liście. Gdy kilka tygodni temu obejrzałem zwiastun filmu wyreżyserowanego przez duet Dan Kwan i Daniel Scheinert (znany także jako Daniels), miałem wrażenie, że oto światło dzienne ujrzał jakiś tajny, poboczny projekt Marvela albo DC! Pod względem widowiskowości Wszystko wszędzie naraz (jakże adekwatny to tytuł!) na pewno będzie w czołówce filmów tego roku i może okazać się tzw. sleeper hitem – box office’owym sukcesem, którego nikt się nie spodziewał (oprócz mnie, oczywiście!). Film duetu Daniels opowiada o chińskiej imigrantce w USA (Michelle Yeoh), która przypadkowo nawiązuje połączenie ze swoimi alternatywnymi wcieleniami, co będzie musiała wykorzystać w trakcie… ratowania świata. Brzmi znajomo? Nic dziwnego, wszak nie dalej jak w zeszłym roku oglądaliśmy W nieskończoność Antoine’a Fuquy, ale zanosi się, że Wszystko wszędzie narazokaże się nieco lepiej zrealizowanym widowiskiem.
KWIECIEŃ
Morbius, reż. Daniel Espinosa (1 kwietnia)
Przekładana niezliczoną liczbę razy premiera filmu o marvelowskim wampirze nie jest może najważniejszą komiksową produkcją roku, ale zwiastuny zapowiadają film lepszy niż mogłem się spodziewać. Czas pokaże, czy zapowiedzi znowu mnie nie zwiodły, ale chętnie przywitam wreszcie Jareda Leto w szeroko pojętym filmowym świecie Marvela (choć nie jest to MCU) – miejmy nadzieję, że nie pożałuje przyjęcia roli doktora Michaela Morbiusa, jednej z ciekawszych postaci komiksowego uniwersum Spider-Mana, którą poznałem jeszcze w czasach kultowego polskiego wydawnictwa TM-Semic.
Nieznośny ciężar wielkiego talentu, reż. Tom Gormican (22 kwietnia)
Kto choć trochę mnie zna, wie, że za Nicolasa Cage’a dałbym sobie uciąć przeróżne kończyny (niech da znać w komentarzu ten, kto pamięta tę monografię sprzed lat!). Dlatego jeśli powstał film, w którym Nic Cage gra Nica Cage’a wynajętego przez multimilionera po to, by był Nikiem Cage’em, mogę to podsumować jedynie okolicznościowym memem:
Wiking, reż. Robert Eggers (22 kwietnia)
Muszę to wyjaśnić od razu: nie jestem fanem talentu Roberta Eggersa. Zarówno Czarownica, jak i Lighthouse były według mnie absolutnym przerostem formy nad treścią i jeden seans tych filmów w zupełności mi wystarczył. A jednak jest coś niezwykłego i niepokojącego w światach przedstawionych tworzonych przez Eggersa – jakiś mistycyzm, coś uwierającego i niepozwalającego przejść obok jego dzieł obojętnie. Dlatego Wiking, którego zwiastunów konsekwentnie unikam, również może okazać się fascynującą podróżą w mrok, którym Eggers wydaje się być zafascynowany. Bez wątpienia będzie to jeden z bardziej wyrazistych filmów tego roku – byle tylko tym razem treść wreszcie nadążyła za formą.
MAJ
Doctor Strange w multiwersum obłędu, reż. Sam Raimi (6 maja)
Coraz więcej widzów, nawet tych mocno zakorzenionych w komiksowym uniwersum, na kolejne odsłony filmowego wszechświata Marvela reaguje przeciągłym ziewnięciem. I jest to w pełni zrozumiałe – powoli wyczerpuje się lista czołowych postaci tego wydawnictwa, które można by wprowadzić na ekrany (Namor! Nova! Sentry!), a poszczególne widowiska, choć dobrze się uzupełniają, są trochę zbyt podobne do siebie (do wyjątków można zaliczyć Eternals). Mimo wszystko Doctor Strange w multiwersum obłędu to tytuł, który zapowiada się interesująco, zwłaszcza dlatego, że może w tej marvelowskiej układance sporo namieszać. Choćby dlatego, że gościnnie pojawia się tu Scarlet Witch, jedna z najpotężniejszych postaci Marvela, która tak wyraźnie zarysowała się na mapach MCU za sprawą serialu WandaVision. Zobaczymy, czy uniwersum Kevina Feige potrafi nas jeszcze zaskoczyć.
Vortex, reż. Gaspar Noé (13 maja)
Francusko-argentyński reżyser przyzwyczaił nas już do kontrowersji i szokowania, ale Vortex nie jest filmem obliczonym na wywoływanie skandali. Tego samego nie można powiedzieć o skrajnych emocjach – najnowsze dzieło Noego to film niezwykle trudny do przyswojenia, momentami dojmująco smutny i przygnębiający, ale jednocześnie pozwalający zachować godność dwojgu zaawansowanych wiekiem bohaterów, którzy stopniowo pogrążają się w demencji. Ponoć inspiracją do stworzenia tego filmu był poważny incydent zdrowotny, po którym Gaspar Noé ledwo uszedł z życiem i w kategoriach przeżycia filmowego Vortex jest podobnie granicznym przeżyciem – choć nie zagrozi waszemu życiu, zostawi w was trwały ślad.
Książę, reż. Roger Michell (20 maja)
Jim Broadbent i Helen Mirren u Rogera Michella, twórcy m.in. Notting Hill? Tak, poproszę! Książę to na papierze być może najmniej imponujący tytuł w tym zestawieniu, a jednak jest coś w tych brytyjskich komediach obyczajowych, co nie pozwala ich nie kochać. Jim Broadbent to fantastyczny aktor, Helen Mirren to klasa sama dla siebie, a historia taksówkarza, który ukradł obraz Goyi z National Gallery w Londynie wydaje się samograjem, dlatego bezwzględnie warto dać Księciu szansę.
Top Gun: Maverick, reż. Joseph Kosinski (27 maja)
Ten tytuł znalazł się już w moim kinowym przewodniku przygotowanym na rok 2020. Po dwóch latach od tamtej publikacji, mogę jedynie powtórzyć:
Coś, co wydawało mi się daremnym sequelem, po premierze zwiastuna okazało się niezwykle efektownym technicznie widowiskiem, które może okazać się lepsze od pierwowzoru.
Czekamy zatem na powrót Mavericka do kokpitu!
CZERWIEC
Jurassic World: Dominion, reż. Colin Trevorrow (10 czerwca)
Sam nie wiem, co skłoniło mnie do umieszczenia tego tytułu na liście najbardziej oczekiwanych filmów 2022 roku. Może sentyment do Spielbergowskiej serii o dinozaurach? A może sympatia do Chrisa Pratta? Albo fakt, że poprzednie dwie części Jurassic World zarobiły w kinach blisko 3 miliardy dolarów? Cokolwiek by to nie było, Jurassic World: Dominion to z pewnością jeden z najważniejszych blockbusterów sezonu letniego i najprawdopodobniej wyznacznik tego, w jakim kierunku podąży jurajskie uniwersum.
Buzz Astral, reż. Angus MacLane (17 czerwca)
Zastanawialiście się kiedyś, jakby to było, gdyby Buzz Astral z serii Toy Story faktycznie był międzygalaktycznym strażnikiem? Już nie musicie się zastanawiać! Z pomocą przychodzi nam Pixar, który poświęcił Buzzowi cały, smakowicie zapowiadający się film. Czy to zwiastun nowego trendu na solowe filmy bohaterów doskonale znanych animacji? Tego jeszcze nie wiemy, ale Buzz Astral to bez wątpienia ciekawy zwrot w strategii studia, które pozostaje jednym z hegemonów światowej animacji.
Na koniec świata i jeszcze dalej!
LIPIEC
Thor: Miłość i grom, reż. Taika Waititi (8 lipca)
Thor: Ragnarok, choć powstał już pięć lat temu (jak to możliwe, że to już?!?), pozostaje jednym z najbardziej udanych, jeśli nie najlepszym filmem w kinowym uniwersum Marvela. Lwia część zasług w tej kwestii należy do Taiki Waititiego, nowozelandzkiego twórcy o niesamowitym i niezwykle specyficznym poczuciu humoru, którego w serii o nordyckim bogu piorunów zwyczajnie brakowało. W Thor: Miłość i grom Waititi ma możliwość kontynuowania swego dzieła, a jako że sam reżyser twierdzi, że jest to “najbardziej szalony film, jaki kiedykolwiek zrobił”, nóżka sama tupie z niecierpliwości. I choć wspomniany nieco wyżej Doctor Strange zapewno sporo w MCU namiesza, to czuję w kościach, że to Miłość i grom może okazać się najgorętszym tytułem Marvela w tym roku.
Nope, reż. Jordan Peele (22 lipca)
Biorąc pod uwagę, jak często Nope pojawia się we wszelkich zagranicznych zestawieniach najbardziej oczekiwanych premier kinowych 2022 roku, aż trudno uwierzyć, że to dopiero trzeci pełny metraż w dorobku Jordana Peele’a. Twórca Uciekaj! (2017), jak i To my (2019) imponuje regularnością i po raz kolejny zaprasza nas do swojego świata grozy, choć o Nope póki co niewiele można jeszcze powiedzieć – może poza tym, że powróci w nim gwiazda debiutanckiego filmu Peele’a, Daniel Kaluuya. Fani kina grozy powinni zacierać ręce, bo od tego twórcy raczej nie powinniśmy spodziewać się sztampowego horroru.
Black Adam, reż. Jaume Collet-Serra (29 lipca)
Nie wiem dokładnie ile lat minęło, odkąd The Rock po raz pierwszy pochwalił się obsadzeniem go w roli jednej z najpotężniejszych postaci wydawnictwa DC, ale wielu straciło już zapewne wiarę w to, że kiedykolwiek doczekamy premiery Black Adama. Póki co trudno powiedzieć, czy na ten projekt naprawdę warto czekać – film nie doczekał się jeszcze porządnego zwiastuna, a osoba reżysera Jaume’a Collet-Serry, raczej wyrobnika niż wizjonera, także nie napawa optymizmem. Liczę jednak, że niedawny sukces filmu Shazam!, z którym to bohaterem Black Adam jest “spokrewniony”, przełoży się też na wysoką jakość widowiska z The Rockiem. Szkoda byłoby bowiem, gdyby ten przesympatyczny gwiazdor potknął się na filmowym uniwersum DC…
LIPIEC – WRZESIEŃ
Brak zapowiedzianych i/lub wartych uwagi premier.
PAŹDZIERNIK
Chłopi, reż. Dorota Kobiela (7 października)
Kolejny przeambitny projekt Doroty Kobieli i jej zespołu, który dokonał już artystycznych cudów przy okazji magicznego Twojego Vincenta. Gdyby ktoś powiedział licealnej wersji mnie, że za kilkanaście lat będę z wypiekami na twarzy oczekiwał ekranizacji powieści Władysława Reymonta, uznałbym go za wariata. Tymczasem niesamowita wizja i wrażliwości Doroty Kobieli, a przede wszystkim jej wiara w to, że malarstwo i kino może stworzyć trwały związek, każą mi widzieć w Chłopach jeden z najbardziej obiecujących filmów tego roku.
Spider-Man: Across the Spider-Verse (Part One), reż. Joaquim Dos Santos, Kemp Powers, Justin Thompson (7 października)
Mające premierę pod koniec 2018 roku Spider-Man Uniwersum było petardą, na którą nie byłem przygotowany – animacja żywcem wyjęta z kart komiksu, powalająca muzyka, akcja wyrywająca z kinowego fotela, a całość przyprawiona świetnym oryginalnym dubbingiem i humorem. To wszystko spowodowało, że Uniwersum z miejsca stało się jednym z filmów roku, a sequel tego dzieła – a w zasadzie pierwsza część sequela! – ma szansę to osiągnięcie powtórzyć. Choć zmienił się zespół odpowiadający za reżyserię, pierwsze teasery potwierdzają, że o spadku jakości nie ma mowy, a wręcz przeciwnie – zanosi się na jeszcze lepsze widowisko. O ile to w ogóle możliwe…
LISTOPAD
Chrzciny, reż. Jakub Skoczeń (18 listopada)
Dziwnie pisze się o listopadowej premierze filmu, który widziało się… zeszłego listopada. Tak, Chrzciny miały wejść do polskich kin 26 listopada 2021 roku, a pojawią się w nich niemal rok później. Debiut Jakuba Skocznia już widziałem, ba! Napisałem już nawet recenzję, która czeka na publikację na Film.org.pl! I choć nie mogę podzielić się z wami zbyt wieloma szczegółami, napiszę tylko: warto poczekać. Świetna obsada, słodko-gorzki humor i dużo prawdy o nas samych – to polskie kino, którego potrzebujemy.
Strange World, reż. Don Hall (25 listopada)
O ile w 2021 roku mieliśmy przyjemność obejrzeć dwa świetne filmy Disneya, o tyle w tym roku obejrzymy tylko jeden i przyjdzie nam trochę jeszcze na niego poczekać. Strange World, 61. pełnometrażowa animacja ze studia Disney, ma być opowieścią utrzymaną w klimacie pulpowych powieści sci-fi z lat 50. i 60. ubiegłego stulecia. Na razie nie wiadomo zbyt wiele na temat szczegółów fabuły, ale pierwsze kadry i konwencja, w której utrzymany ma być film, zapowiadają się obiecująco.
GRUDZIEŃ
Avatar 2, reż. James Cameron (16 grudnia)
No tak, najbardziej kasowy film w dziejach ponoć WRESZCIE otrzymać ma sequel, który zapowiadany był… tuż po premierze Avatara w 2009 roku. Mamy więc 13 lat później i zupełnie inne realia w świecie filmu. Karty w box office rozdaje już niemal wyłącznie Disney, a blockbustery prześcigają się w kreowaniu nowych wszechświatów i wymiarów. W dzisiejszych czasach kontynuacja Avatara wydaje się filmem co najmniej spóźnionym, ale… rozmiary ówczesnego sukcesu filmu Jamesa Camerona także były ogromnym zaskoczeniem, dlaczego więc magia twórcy Titanica nie miałaby zadziałać ponownie?
FILMY ZAPOWIEDZIANE NA 2022 ROK, ALE BEZ DATY POLSKIEJ PREMIERY
She Said, reż. Maria Schrader
Babylon, reż. Damien Chazelle
White Noise, reż. Noah Baumbach (Netflix)
Killers of the Flower Moon, reż. Martin Scorsese (Apple+)
The Gray Man, reż. Anthony i Joe Russo (Netflix)