Od kilku lat – z przerwą w roku 2021 – przygotowuję dla Was kompletny przewodnik kinowy, w którym możecie znaleźć najważniejsze premiery filmowe w danym roku. Także i rok 2023 postanowiłem rozpocząć właśnie w taki sposób i oto są: najbardziej oczekiwane filmy 2023 roku według MyśliwiecOgląda.pl. Mam nadzieję, że istotnie stanie się Waszym poradnikiem, z którego skorzystacie, wybierając seanse kinowe w najbliższych dwunastu miesiącach.
STYCZEŃ
W trójkącie, reż. Ruben Östlund (6 stycznia)
Nie ma to jak zacząć Nowy Rok od Złotej Palmy, prawda? Dzięki Gutek film będziecie mogli obejrzeć nagrodzone najwyższym laurem festiwalu w Cannes W trójkącie Rubena Östlunda już w święto Trzech Króli. Czy warto? Cóż, jeżeli przemawia do Was (nienowy przecież) koncept satyry na elity tego świata, film dwukrotnego już zdobywcy Złotej Palmy bez wątpienia przypadnie Wam do gustu. Warto choćby dla brawurowego Woody’ego Harrelsona czy ku pamięci Charlbi Dean, tragicznie zmarłej w sierpniu 2022 roku modelki i aktorki, która znakomicie wciela się tu w jedną z ról.
Gra fortuny, reż. Guy Ritchie (13 stycznia)
Kolejna gangstersko-szpiegowska perełka od Guya Ritchiego nie miała łatwego życia – pierwotnie przewidziana w kalendarzach premier na I kwartał 2022 roku, została wstrzymana, prawdopodobnie ze względu na ukazywanie osób pochodzenia ukraińskiego jako złoczyńców. Teraz nowe dzieło Ritchiego wreszcie zawita na polskie ekrany i, jeśli wierzyć pierwszym recenzjom, będzie to powrót w wysokiej formie. Już przedpandemiczni Dżentelmeni gwarantowali gangsterski ubaw na poziomie, Jeden gniewny człowiek pokazywał nieco mroczniejszą stronę filmografii Ritchiego, a Grze fortuny ponoć także niczego nie brakuje – znowu zobaczymy Jasona Stathama i Josha Hartnetta (zagrali razem w Jednym gniewnym…), a także Aubrey Plazę (!) i Hugh Granta. Będzie się działo!
Babilon, reż. Damien Chazelle (20 stycznia)
Nie ukrywam, że wieści na temat katastrofalnych wyników najnowszego dzieła Damiena Chazelle’a w amerykańskim box office bardzo mnie martwią, ale nie zmniejszają przy tym mojego apetytu na seans Babilonu. Po pierwszych zwiastunach byłem kupiony i choć film Chazella zapowiada się trochę jak Śmietanka towarzyska Woody’ego Allena w wydaniu Baza Luhrmanna, to jestem przekonany, że aura kinowego święta nie opuszcza Babilonu ani przez minutę seansu. Obym nie został brutalnie wyprowadzony z tego błędu…
Duchy Inisherin, reż. Martin McDonagh (20 stycznia)
Jeśli chcecie, możecie nazywać mnie groupie Martina McDonagha, ale doprawdy – ten człowiek zamienia w złoto wszystko, czego się dotknie. Trzy billboardy za Ebbing, Missouri to według mnie jeden z najlepszych filmów ostatnich lat, a przecież i jego wcześniejsze filmy stały się klasykami. Duchy Inisherin, choć zrealizowane w niełatwej konwencji “kina z epoki”, są tak piękną i niewiarygodną mieszanką humoru, absurdu, mroku i beznadziei, że aż trudno wyobrazić sobie film bliższy życiu. Historia dwóch irlandzkich kumpli od kufla (oscarowy faworyt Colin Farrell i Brendan Gleeson), którzy nagle przestają być kumplami wydaje się nie mieć potencjału na pełnometrażową fabułę, ale McDonagh szybko wyprowadza nas z błędu. Sporo tu społecznych kontekstów i stereotypów, mnóstwo humoru sytuacyjnego, który objawia się głównie w absolutnie doskonałych dialogach. Już dziś mój kandydat do Zacnej Dychy 2023.
Aftersun, reż. Charlotte Wells (27 stycznia)
Styczeń obfituje w premiery tytułów, które za 12 miesięcy z pewnością przewijać się będą w krytyczno-filmowych topkach. Oprócz wybitnego dzieła Martina McDonagha szanse na wysokie pozycje w rankingach ma też Aftersun, efemeryczny i eklektyczny formalnie debiut pełnometrażowy szkockiej reżyserki Charlotte Wells. Napisałbym, że to kino drogi, bo w ten sposób zaczyna się historia opowiedziana w Aftersun, ale Calum (Paul Mescal) i jego córka Sophie (Frankie Corio) bardzo szybko docierają do celu, czyli hotelu w Turcji, gdzie spędzają wspólne i bardzo znaczące wakacje – nie jest to więc podróż w znaczeniu dosłownym. Aftersun jest raczej mentalną wycieczką dorosłej już Sophie, wracającej do coraz bardziej nieuchwytnych i zacierających się wspomnień o bliskim niegdyś ojcu. Tradycyjnie nakręcone kadry przeplatają się z nagraniami z kamery VHS, obsługiwanej na przemian przez młodego ojca i jego nastoletnią już córkę. Aftersun to podszyty głębokimi emocjami film-kolaż, który zapewne najcelniej trafi zwłaszcza w serca tych, którzy sami doświadczyli bliskich, choć nie zawsze najłatwiejszych relacji ze swymi dziećmi czy rodzicami.
Chleb i sól, reż. Damian Kocur (27 stycznia)
Jeden z głośniejszych polskich pełnometrażowych debiutów ostatnich lat, zdobywca Nagrody Specjalnej Jury w sekcji Orizzonti na festiwalu w Wenecji. Chleb i sól to typowy “film o życiu”, opowiadający o utalentowanym pianiście, który w przerwie między koncertami odwiedza rodzinne miasteczko, odświeżając dawne znajomości. Klasyczna historia o powrocie na łono natury brzmi zupełnie zwyczajnie, a jednak Damian Kocur za swój debiut zgarnął już kilka międzynarodowych nagród, co sugeruje, że tak całkiem zwyczajnie raczej nie jest. To może być jednak z ciekawszych polskich premier 2023 roku.
LUTY
Pukając do drzwi, reż. M. Night Shyamalan (3 lutego)
M. Night Shyamalan, niegdysiejszy król kina niepokoju, cały czas walczy, by odzyskać status, jaki osiągnął na przełomie tysiącleci, choć robi to ze zmiennym szczęściem. Czy Pukając do drzwi to tytuł, który pozwoli mu wreszcie wrócić na szczyt. Nie mam co do tego pewności, ale historia oparta na specyficznym “home invasion”, mającym na celu zapobiegnięcie apokalipsie, z pewnością brzmi intrygująco. Zobaczymy, czy tym razem Shyamalanowi uda się ciekawy koncept przekuć w trzymające w napięciu kino grozy.
Chora na siebie, reż. Kristoffer Borgli (3 lutego)
Jeden z hitów ostatniej edycji festiwalu Nowe Horyzonty. Norweska czarna komedia to boleśnie zabawna historia Signe (rewelacyjna Kristine Kujath Thorp), która jest gotowa zrobić wszystko, by zyskać rozpoznawalność i sławę – nawet jeśli będzie musiała zrobić to za cenę swojego zdrowia. Satyry na celebrytów i influencerów to w dzisiejszym kinie niemal chleb powszedni, ale Chora na siebie jest momentami tak ekstremalna, że aż wiarygodna. Niezwykle efektowne i brawurowe kino, które na pewno zmieni Wasze postrzeganie wszelkiej maści “internetowych osobowości”, którzy sprzedają swoją godność za większe zasięgi.
Ant-Man i Osa: Kwantomania, reż. Peyton Reed (17 lutego)
Umówmy się: Ant-Man nie jest flagową postacią Marvel Cinematic Universe, a jego solowe filmy raczej trudno uznać za wiodące w niezwykle już zasobnym dorobku MCU. Jednak trzeci film o Człowieku Mrówce i jego kwantowej ekipie zapoczątkowuje piątą już fazę kinowego uniwersum Marvela i, jeśli wierzyć zapowiedziom, ma być niezwykle ważnym elementem tej układanki. Poza tym Paul Rudd jest wyborny w każdym wydaniu, dlatego na Kwantomanię wybiorę się z niekłamaną przyjemnością.
Blisko, reż. Lukas Dhont (17 lutego)
Drugi pełnometrażowy film niespełna 32-letniego reżysera to prawdziwy wyciskacz łez, opowiadający o niezwykle bliskiej – jak wskazuje tytuł – relacji dwóch chłopców, która zostaje wystawiona na próbę, gdy obaj trafiają do nowej szkoły. Blisko to bez wątpienia jeden z najlepszych europejskich filmów ubiegłego roku, nagrodzony Grand Prix na festiwalu w Cannes i raczej pewniak do oscarowej nominacji. Choć osobiście uważam, że lepszym filmem Dhonta było jego debiutanckie Girl, to Blisko jest jednym z mocniej angażujących emocjonalnie obrazów, jakie dane mi było obejrzeć w zeszłym roku.
Wieloryb, reż. Darren Aronofsky (17 lutego)
O ile Blisko było jednym z bardziej obleganych tytułów podczas Nowych Horyzontów, o tyle hitem American Film Festival był właśnie Wieloryb, pierwszy film Darrena Aronofsky’ego od czasu niesławnego mother! (2017). Ekranizacja sztuki Samuela D. Huntera opowiada o poważnie otyłym Charliem (oscarowy faworyt Brendan Fraser), który w obliczu zagrożenia życia próbuje odbudować relację z porzuconą przed laty córką Ellie (Sadie Sink). Wieloryb potężnie oddziałuje na emocje widza, zachowując wiele ze swojego teatralnego rodowodu. Fraser daje fenomenalny występ, wracając do wielkiego kina w najlepszy możliwy sposób.
Tár, reż. Todd Field (24 lutego)
Cate Blanchett to od dobrych kilku lat prawdziwa caryca aktorstwa, zdobywczyni dwóch Oscarów, która nie schodzi powyżej kosmicznego poziomu… w zasadzie nigdy. W 2022 roku pracowała głównie głosem (m.in. Guillermo del Toro: Pinokio i Akademia Dobra i Zła), ale ta jedna, jedyna główna rola może się dla niej skończyć trzecią statuetką Akademii. Pierwszy film Todda Fielda od 16 lat (wtedy zachwycił świat Małymi dziećmi) promowany jest jako biografia Lydii Tár, pierwszej w historii kobiety-dyrygentki wiodącej niemieckiej orkiestry. Szkopuł w tym, że… Lydia jest postacią fikcyjną! Ten osobliwy zabieg promocyjny sprawił, że jeszcze bardziej zaintrygował mnie film Fielda, dlatego na premierę Tár, kolejnego tour de force Cate Blanchett, czekam z niecierpliwością.
MARZEC
Creed III, reż. Michael B. Jordan
Pierwsza część Creed, serii spin-offów serii o Rockym, pozwoliło Michaelowi B. Jordanowi awansować do aktorskiej pierwszej ligi; trzecia może wypromować go jako utalentowanego reżysera. W swym debiucie za kamerą Jordan nadal gra też aktorskie pierwsze skrzypce, a tym razem jego przeciwnikiem będzie Jonathan Majors, wcielający się w byłego przyjaciela Adonisa Creeda i nowego pretendenta do mistrzowskiego tytułu. Przyznam, że pierwszy Creed wzbudził we mnie mieszane uczucia, ale sequel był już znacznie bardziej udanym filmem, dlatego liczę, że Michael B. Jordan zaliczy udany debiut i dowiezie dobrą kontynuację historii Adonisa.
Filip, reż. Michał Kwieciński (3 marca)
W relacjach z ubiegłorocznego festiwalu w Gdyni Filip pojawiał się często jako największe zaskoczenie – historia młodego polskiego Żyda, który po tragedii w warszawskim getcie otrzymuje szansę odbudowania swojego życia we Frankfurcie, określany jest jako film na poziomie wręcz światowym i niezwykle inteligentne kino wojenne. W polskiej kinematografii o wojnie mówimy zazwyczaj wyłącznie martyrologicznie, dlatego Filip może być powiewem świeżości w tym gatunku.
Holy Spider, reż. Ali Abbasi (3 marca)
Jeden z najlepszych filmów, jakie obejrzałem podczas ubiegłorocznych Nowych Horyzontów to dzieło brutalne i wstrząsające, ale niesamowicie trzymające w napięciu. Holy Spider opowiada historię Saeeda Hanaeiego, który w latach 2000-2001 zabił kilkanaście prostytutek w irańskim mieście Mashhad. Film Abbasiego pokazuje jak niebezpieczny i zaślepiający potrafi być religijny fundamentalizm, służący zwykłym zbrodniarzom do usprawiedliwiania swoich występków. Wstrząsająca historia, która pozostawia widza zdruzgotanym.
Imperium światła, reż. Sam Mendes (3 marca)
O ile Fabelmanowie Stevena Spielberga opowiadali o kinie jako pasji i karierze, Imperium światła kino rozumie jako miejsce – pewne bardzo konkretne miejsce w jednym z wielu nadmorskich brytyjskich miasteczek. Ale film Sama Mendesa daleki jest od skupiania się wyłącznie na pewnym prowincjonalnym kinie – jest ono jedynie miejscem spotkania Hilary (Olivia Colman) i Stephena (Micheal Ward), którzy z różnych względów potrzebują przyjacielskiej relacji. Imperium światła to dramat obyczajowy, w którym doświadczenie seansu kinowego jest lekarstwem, ale i spoiwem lokalnej społeczności. Coś czuję, że film Mendesa może być bardziej angażującym autotematycznym dziełem niż wspomniani Fabelmanowie.
W gorsecie, reż. Marie Kreutzer (10 marca)
Niezbyt jeszcze znana na europejskiej scenie filmowej Marie Kreutzer nakręciła film o austriackiej cesarzowej Sisi, w którą we W gorsecie brawurowo wcieliła się Vicky Krieps, od czasu Nici widmo (2017) jedna z czołowych europejskich aktorek. Za kreację w filmie Kreutzer zdobyła już nagrodę sekcji Un Certain Regard na festiwalu w Cannes, wyróżnienie w Sarajewie, a przede wszystkim – przed kilkoma tygodniami – Europejską Nagrodę Filmową, co jawnie potwierdza, że mamy do czynienia z nietuzinkowym aktorstwem. Z kinem kostiumowym mam raczej chłodne relacje, ale czuję, że W gorsecie może być bardzo wartościowym kinem kobiecej emancypacji.
Shazam! Gniew bogów, reż. David F. Sandberg (17 marca)
Filmowe uniwersum DC to taki bajzel, że naprawdę trudno czekać na jakikolwiek nowy tytuł z tej serii. A jednak Black Adam dostarczył mi całkiem sporo fajnej rozrywki, zaś Zachary Levi to naprawdę sympatyczny i utalentowany gość, dlatego zamierzam dać szansę kolejnemu filmowi o Shazamie. Wątpię, by był to jeden z ważniejszych blockbusterów roku, ale życzę temu projektowi jak najlepiej, mimo że postać kreowana przez Leviego padnie zapewne ofiarą czystek, które niechybnie czekają DCEU pod rządami Jamesa Gunna i Petera Safrana.
John Wick 4, reż. Chad Stahelski (24 marca)
Ech, no co mam powiedzieć? Stęskniłem się za Johnem i jego bezpośrednimi metodami rozwiązywania konfliktów. W obsadzie czwartej części do boskiego Keanu dołączają Bill Skarsgård, Donnie Yen i Scott Adkins, co zapowiada, że może być naprawdę ostro!
KWIECIEŃ
Renfield, reż. Chris McKay (14 kwietnia)
Już na papierze wampiryczna komedia o tytułowym pomocniku Draculi, usiłującym wyrwać się spod wpływów swego pana, brzmi jak coś, co zobaczyłbym z przyjemnością. Zwiastun, który zadebiutował zaledwie kilka dni temu, tylko to potwierdza. W tytułowej roli Nicholas Hoult, u jego boku zawsze charyzmatyczna i zabawna Akwafina. Aha, a czy wspominałem, że w hrabiego Draculę wciela się sam Nicolas Cage?
MAJ
Strażnicy Galaktyki vol. 3, reż. James Gunn (5 maja)
Trzecia część serii o Strażnikach Galaktyki trafia do kin blisko 9 lat po premierze pierwszego filmu o Peterze Quillu i jego ekipie, co czyni tę trylogię najdłuższą w historii MCU. Czy to ważne? Niekoniecznie, ale po prostu fajnie sobie przypomnieć początki najbardziej wyluzowanych bohaterów w kinowym uniwersum Marvela, którzy w pożegnalnej (?) odsłonie wyreżyserowanej przez związanego już bardziej z DC Jamesa Gunna wyruszą na niezwykle niebezpieczną misję
Fast X, reż. Louis Leterrier (19 maja)
Wiem. Ja naprawdę wiem, że to już naprawdę robi się męczące i po każdej kolejnej części serii Szybcy i wściekli mam ochotę powiedzieć: dość! Ale cóż mogę poradzić, gdy sentyment bierze górę? A w przedostatniej części cyklu mają pojawić się m.in. Jason Momoa, Brie Larson i Alan Ritchson, dzięki którym gwiazdozbiór Fast Family stanie się jeszcze bogatszy. Czy tym razem
Mała Syrenka, reż. Rob Marshall (26 maja)
Dzień Matki w roku 2023 będzie dla mnie wyjątkowo przyjemny, bo oto do kin wejdzie aktorski remake Disneyowskiego klasyka, który w latach mojego dzieciństwa był szczególnie popularny. Hejterzy od razu skreślają film Marshalla ze względu na obsadzenie w tytułowej roli czarnoskórej Halle Bailey, ale widzowie, którym żółć nie zalała jeszcze oczu, z pewnością chętnie sprawdzą jak tym razem Disney poradził sobie z transformacją animowanego klasyka do wersji live action – w ostatnich latach bywało z tym różnie.
CZERWIEC
Spider-Man: Poprzez multiwersum, reż. Joaquim Dos Santos, Kemp Powers, Justin K. Thompson (2 czerwca)
Na ten sequel czekam w zasadzie od 30 grudnia 2018 roku, kiedy wyszedłem z kina po seansie Spider-Man Uniwersum. Dwukrotne przesunięcie premiery – najpierw z kwietnia 2022, potem z października – zabolała okrutnie, ale jakoś trzeba będzie wytrzymać jeszcze tych kilka miesięcy i czuję, że będzie warto. Poprzez multiwersum rozgrywać się będzie ponoć w sześciu wymiarach wypełnionych 240 postaciami i narysowanych przez ponad tysiąc animatorów – to ponoć największa ekipa w filmie animowanym w historii!
Między nami żywiołami, reż. Peter Sohn (16 czerwca)
Czerwiec to tradycyjnie miesiąc animacji i blockbusterów, dlatego obok nowego wcielenia Milesa Moralesa będziemy mogli obejrzeć także świeżą propozycję ze studia Pixar, które tym razem upersonifikowało… żywioły. Przewodnikami po tym świecie będzie ognista Ember i wodnisty Wade, a szczegóły ich przygód jeszcze nie są znane – póki co łapcie ten cieszący oko teaser:
The Flash, reż. Andy Muschietti (16 czerwca)
Ezra Miller robił wszystko, co w jego mocy, by wykoleić ten projekt, ale wygląda na to, że The Flash ostatecznie dojdzie do skutku, mimo wszystkich obyczajowych wybryków swojej gwiazdy. Andy Muschietti dał radę z ekranizacją Stephena Kinga (To), więc powinien dać radę także z jedną z najważniejszych postaci uniwersum DC, która jest prawdziwym samograjem. W Lidze Sprawiedliwości Miller był jednym z jaśniejszych punktów, a jeżeli tylko uda się opanować zwyczajowy bałagan scenariuszowy panujący w produkcjach DCEU, The Flash może okazać się jednym z mocniejszych tytułów tego uniwersum. Ale jest to “może” przez duże M.
Indiana Jones i tarcza przeznaczenia, reż. James Mangold (30 czerwca)
Tytuł, na który czekam wyłącznie ze względu na tęsknotę za Kinem Nowej Przygody, w którego kanonie od zawsze są przygody najsłynniejszego archeologa popkultury. Harrison Ford ma już 80 lat, dlatego nie bardzo wiem jak wyglądać będzie film przygodowy w jego wykonaniu – zwiastun sugeruje BARDZO dużo CGI. To może być zarówno jeden z największych hitów tego roku, jak i jedna z największych wtop.
LIPIEC
Mission: Impossible – Dead Reckoning Part One, reż. Christopher McQuarrie (14 lipca)
Tom Cruise powoli żegna się z postacią Ethana Hunta, w którego wciela się od – bagatela! – 27 lat, zanim na dobre zamknie za sobą rozdział misji niemożliwych, otrzymamy dwuczęściowy finał. Ostatnie trzy części serii można nazwać wzorcowymi blockbusterami, a że za finał odpowiada związany z M:I od Rogue Nation Christopher McQuarrie, można się spodziewać zapierających dech w piersi widowisk. Dla polskich widzów dodatkowym smaczkiem będzie udział Marcina Dorocińskiego, który ma wystąpić w obu częściach finału.
Barbie, reż. Greta Gerwig (21 lipca)
Choć jest znakomitą aktorką, Greta Gerwig nigdy nie doczekała się uznania ze strony Akademii za swoje role – pewnie dlatego, że występowała w niezależnych, często niskobudżetowych produkcjach. Pięć lat po reżyserskim debiucie ma już na koncie trzy nominacje do Oscara, a jej najnowszy projekt – film o najsłynniejszej lalce świata – może okazać się jej najbardziej spektakularnym sukcesem. Nie wiem, czym właściwie będzie Barbie od Grety Gerwig, ale poniższy teaser sugeruje, że może być to jeden z bardziej kreatywnych filmów tego sezonu:
Oppenheimer, reż. Christopher Nolan (21 lipca)
Nowy film Christophera Nolana – tyle w temacie.
The Marvels, reż. Nia DaCosta (28 lipca)
Nie da się ukryć, że Kapitan Marvel to jedna z ważniejszych postaci, wprowadzonych do MCu w ostatnich kilku latach. Z kolei Ms. Marvel to superbohaterka, która bardzo udanie wprowadziła się do tego świata za sprawą ubiegłorocznego serialu Disney+. Gdy dołożymy do tego Monicę Rambeau, która odegrała ważną rolę w WandaVision, może okazać się, że w The Marvels spotkają się najbardziej kluczowe superbabki w filmowym uniwersum Marvela. I jestem bardzo ciekaw dokąd je to zaprowadzi.
SIERPIEŃ
Challengers, reż. Luca Guadagnino (11 sierpnia)
Bardzo bym chciał, by Luca Guadagnino tym filmem się zrehabilitował – Do ostatniej kości mocno mnie rozczarowało, a wiem, że Włoch wielokrotnie potrafił mnie zachwycić. Liczę, że Challengers, które rozgrywa się w świecie tenisa ziemnego, będzie powiewem świeżości i powrotem Guadagnino do wysokiej formy. W obsadzie: Zendaya, Josh O’Connor i Mike Faist (West Side Story).
WRZESIEŃ
Chłopi, reż. Dorota Kobiela (15 września)
O dziele Władysława Reymonta pisałem na maturze, ale nie to jest powodem, dla którego czekam Chłopów Doroty Kobieli – tym powodem jest Twój Vincent, poprzedni projekt tej reżyserki, który był niesamowitym przedsięwzięciem z pogranicza kina i malarstwa. Chłopi bez wątpienia będą niesamowitym doświadczeniem i kto wie – może przekonają do klasyki literatury nowe pokolenia widzów?
Next Goal Wins, reż. Taika Waititi (22 września)
Taika Waititi, Michael Fassbender i historia jednej z najgorszych drużyn w historii futbolu, Samoa Amerykańskiego, które w 2001 przegrało z Australią aż 0:31? Biorę w ciemno!
Teściowie 2, reż. Kalina Alabrudzińska (29 września)
Ani zmiana na reżyserskim stołku, ani brak Marcina Dorocińskiego nie zniechęcą mnie do seansu Teściów 2 – pierwsza część była niezwykle udaną komedią, do której chętnie wracam, dlatego jest bardzo ciekaw, czy tę samą energię uda się utrzymać w sequelu.
PAŹDZIERNIK
Kraven the Hunter, reż. J.C. Chandor (6 października)
Pamiętam, że gdy byłem szczylem czytającym komiksy wydawnictwa TM-Semix, Ostatnie łowy Kravena rozgrywające się na kartach zeszytów o Spider-Manie to była jedna z najgenialniejszych historii, jakie czytałem. I szczerze mówiąc wciąż nie dowierzam, że postanowiono nakręcić film o jednym z najzacieklejszych przeciwników Pajęczaka – Aaron Taylor-Johnson, który wciela się w tytułową rolę, ma w sobie chyba dość szaleństwa, by odtworzyć na ekranie łowczą obsesję Kravena. Czy to się może udać? Szanse są pewnie niewielkie, ale jestem niezmiernie ciekaw!
LISTOPAD
Diuna, część II, reż. Denis Villeneuve (3 listopada)
Czy trzeba coś dodawać? Pierwsza część Diuny od Villeneuve’a zachwyciła mnie wizualiami, atmosferą i świetnym aktorstwem, druga bez wątpienia będzie dopełnieniem tego doświadczenia. Bez tego filmu czuję się niekompletny.
Życzenie, reż. reż. Chris Buck, Fawn Veerasunthorn (24 listopada)
O najnowszej pełnometrażowej animacji Disneya wiadomo niewiele, ale że z animacjami muszę być na bieżąco ze względu na córkę, Życzenie jest wysoko na naszej wspólnej liście oczekiwanych filmów. Mam nadzieję, że poziomem zbliży się raczej do Naszego magicznego Encanto niż do Dziwnego świata.
GRUDZIEŃ
Aquaman i Zaginione Królestwo, reż. James Wan (21 grudnia)
Wokół sequela przygód jednego z najbardziej obśmiewanych bohaterów komiksów DC było sporo kontrowersji, związanych głównie z osobą Amber Heard, odzierającą się z resztek godności podczas publicznego procesu z Johnnym Deppem. Ale gdy wspomnę bardzo pozytywne wrażenia z seansu pierwszej części przygód Aquamana, przestają obchodzić mnie jakiekolwiek kontrowersje – mam jedynie nadzieję, że Jason Momoa i spółka zadbają o to, by sequel przygód Arthura Curry’ego nie utracił przygodowego ducha, którego czuć było z każdego kadru pierwszej części Aquamana.