Jeżeli Mroczny Rycerz w ciągu kilkunastu lat pojawia się na ekranach pięciokrotnie, można zastanawiać się czy Batman Matta Reevesa jest filmem komukolwiek potrzebnym. Tym bardziej, że ponownie dokonano wyboru obsadowego, który dla wielu widzów był kontrowersyjny – choć Robert Pattinson wielokrotnie już dowiódł, że jest zdolnym aktorem, wciąż do końca nie pozbył się łatki “tego ze Zmierzchu”. Wygląda jednak na to, że przynajmniej niektórzy z jego przeciwników będą musieli uderzyć się w pierś – Pattinson udźwignął niezwykły ciężar tej roli, nawet jeśli Batman okazuje się filmem niedoskonałym.
W filmie Matta Reevesa Bruce Wayne wciela się w Mrocznego Rycerza dopiero od dwóch lat – jest młodym człowiekiem, który nie dba o zabezpieczenie rodzinnej fortuny, lecz o wymierzanie sprawiedliwości na ulicach Gotham. Prowadzi krucjatę przeciwko zdeprawowanym, która ma zaspokoić jego pragnienie zemsty, wzrastające w nim odkąd zamordowano jego rodziców. Jego najnowszym i chyba najstraszniejszym jak dotąd przeciwnikiem staje się Riddler (Człowiek-Zagadka, kreowany niegdyś przez Jima Carreya w Batman Forever), eliminujący jedną po drugiej kluczowe postacie miasta Gotham. Jak można się domyślać, superzłoczyńca musi obrać sobie za cel także superbohatera, dlatego Batman od początku uwikłany jest w intrygę Riddlera. Próbując rozwikłać sieć psychopatycznych zagadek, Mroczny Rycerz łączy siły z Seliną Kyle (Zoë Kravitz), która ma swoje rachunki do wyrównania. Początkowo w tle tych wydarzeń, lecz z czasem coraz mocniej zarysowują się niezaleczone rany Bruce’a, który musi skonfrontować się z tożsamością własnej rodziny i zweryfikować motywacje, z powodu których zdecydował się przybrać maskę i walczyć ze złem.
Jeśli po przeczytaniu powyższego akapitu macie wrażenie, że Batman to film o niezwykle gęstej atmosferze, to możecie pogratulować swojej intuicji. Dzieło Matta Reevesa to w moim odczuciu najcięższy gatunkowo i najmroczniejszy film o Batmanie. Jasne, w wersji Tima Burtona Gotham także skąpane było w mroku, jak gdyby trwało w niekończącej się nocy, ale był to mrok niezwykle plastyczny, komiksowy, podczas gdy u Reevesa ponura atmosfera zdaje się wynikać z realizmu świata przedstawionego. Batman to także film o niezwykłej warstwie wizualnej – czerwień wykorzystywana podczas kampanii promocyjnej i z zaskakującą regularnością pojawiająca się na niebie Gotham to bardzo efektowny i złowieszczy akcent – ale estetyczne wybory twórców nie nadają temu filmowi umowności, jak to było u Burtona właśnie. Tu nie ma miejsca na branie rzeczywistości w cudzysłów – jest brutalnie, organicznie i przygnębiająco. Gotham to prawdziwy raj dla przestępców, gdzie kwitnie korupcja, handel narkotykami i wszelkiej maści występek. Widać, że twórcom zależało na atmosferze bliższej Jokerowi Todda Phillipsa niż, dajmy na to, Lidze Sprawiedliwości.
Szkoda, że Reeves i jego ekipa nie postanowili wzorować się na filmie Phillipsa także pod względem metrażu ich dzieła – podczas gdy Joker trwał nieco ponad dwie godziny, Batman ma blisko 180 minut i nie potrafi utrzymać poziomu przez cały ten dystans. Film Reevesa świetnie się rozpoczyna, w wielu momentach trzyma na krawędzi fotela, ale potrafi niemiłosiernie się rozjechać – jak choćby w pewnej scenie w szpitalu, podczas której dobitnie widać, że Bruce Wayne jest postacią niedopracowaną, niezdecydowaną, a przez to nie rezonującą tak bardzo wśród widzów. O ile Batman jest bohaterem niezwykle zdeterminowanym, wręcz obsesyjnie skupionym na realizacji celu, pod maską jest mężczyzną o niemal przeciwstawnych cechach. Trylogia Christophera Nolana przyzwyczaiła nas do tego, że Bruce Wayne to człowiek z charakterem, który przekuł w misję polegającą na walce ze złem – w Batmanie jedynie zamaskowana wersja protagonisty wypełnia definicję bohatera. Szkoda tym bardziej, że w kilku scenach widać starania Roberta Pattinsona, by walczyć z tą nijakością Wayne’a, ale scenariusz Reevesa i Petera Craiga na to nie pozwala. W tych okolicznościach błyszczą aktorzy drugoplanowi: Jeffrey Wright jako Jim Gordon, wspomniana Kravitz, która przywraca blask postaci Catwoman, czy doskonały John Turturro w roli mafiosa Carmine’a Falcone’a. A przecież jest tu też miejsce dla brawurowej, o mały włos przeszarżowanej kreacji Colina Farrella jako Pingwina (ta charakteryzacja!) i nade wszystko Paula Dano, który w roli Riddlera kolejny raz udowadnia, że z szaleństwem mu do twarzy.
Batman promowany był zwiastunem, który chyba bez zbytniej przesady można nazwać najlepszą zapowiedzią filmu z ostatnich kilku, może kilkunastu lat. Po raz kolejny jednak okazuje się, że czasem lepiej w zwiastunie pokazać mniej niż więcej, bowiem w gotowym dziele nie ma zbyt wielu scen równie efektownych jak te pokazane w trailerze. Jest mnóstwo zapierających dech w piersiach zdjęć Greiga Frasera (tego samego, który sfotografował Diunę), jest nieprawdopodobny wręcz montaż duetu William Hoy-Tyler Nelson i muzyka Michaela Giacchino, która doskonale sprawdza się w budowaniu atmosfery detektywistycznego procedurala, ale podejrzewam, że Batman nie zyska kultowego statusu jaki mają Mroczny Rycerz Nolana czy Powrót Batmana Burtona. Bo nawet jeśli dziś Człowiek Nietoperz niosący na rękach ofiarę ataku terrorystycznego jest niezwykle aktualnym komentarzem do sytuacji w Ukrainie, to w swym najnowszym ekranowym wcieleniu jest zbyt niedookreślony, by zyskać status legendy.
7/10