Świeżo upieczony zdobywca gdyńskich Złotych Lwów poróżnił widzów w Polsce. Jedni podzielają zachwyty krytyków, drudzy wylewają pomyje na głowę Jerzego Skolimowskiego i pozostałych twórców filmu. A ja stoję gdzieś w rozkroku, zupełnie zdezorientowany.
Bo nie wiem, co myśleć o filmie, o jego bohaterze i – przede wszystkim – przesłaniu. Czy miał to być traktat o zwierzęco-ludzkich instynktach, które w momentach zagrożenia dominują nad cywilizacyjnymi uwarunkowaniami? Być może, ale naszego protagonistę poznajemy, gdy jest już zwierzyną, nie człowiekiem.
A może Skolimowski chciał pokazać bezwzględność Amerykanów, którzy najpierw weszli do ojczyzny głównego bohatera, by potem wyzwolić w nim mordercze instynkty, owe essential killing? Może, ale ponownie nie możemy tego zweryfikować, bowiem oniryczny kalejdoskop serwowany przez reżysera niczego nie wyjaśnia.
Jeżeli wreszcie miał Skolimowski ochotę na film akcji, to zupełnie rozminął się z efektem. Powolny, niespieszny obraz, ocierający się chwilami o nudę, z aktorstwem zbyt oszczędnym i zdjęciami zbyt artystycznymi ma w sobie akcji mniej niż film przyrodniczy z dawnych lat.
Ale to nadal nic, bo – choć kino to zaledwie poprawne – Essential Killing jest dziełem przejmującym. To wciąż jednak nie arcydzieło, a tylko takowe powinny zdobywać w Gdyni Złote Lwy.
Tytuł: Essential Killing
Premiera: 22.10.2010
Reżyseria: Jerzy Skolimowski
Scenariusz: Jerzy Skolimowski, Ewa Piaskowska
Zdjęcia: Adam Sikora
Muzyka: Paweł Mykietyn
Obsada: Vincent Gallo, Emmanuelle Seigner