Tak, jestem jednym z tych dzieciaków, które w 1994 roku razem z kolegami z klasy zasiedli na sali kinowej, by zachwycić się disneyowskim Królem Lwem. Właśnie dlatego, gdy dowiedziałem się o planowanym remake’u, nie byłem zachwycony – przygody Simby to był mój pierwszy tak świadomy seans kinowy i jakoś nie pałałem entuzjazmem dla pomysłu, by tę klasyczną opowieść odświeżać czy aktualizować. Szybko jednak dostrzegłem w tym okazję, by zapoznać z kinem moją niespełna trzyletnią córkę – i tak też zrobiłem!
Jak należało się spodziewać, dziecię niemające jeszcze trzech wiosen nie skupiło się w pełni na filmie Jona Favreau, ale przez 15 pierwszych minut było w pełni pochłonięte królestwem Mufasy. Ja również z zachwytem obserwowałem realizacyjną maestrię Króla Lwa, uśmiechając się za każdym razem, gdy jakaś scena wywoływała w mojej głowie wewnętrzną projekcję identycznej sekwencji, tyle że pochodzącej z tradycyjnie animowanego pierwowzoru. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że właśnie tej nostalgii związanej z wersją z 1994 roku dzisiejszy Król Lew zawdzięczać będzie większość pozytywnych recenzji i opinii. Jako standalone movie dzieło Favreau nie wyróżnia się niczym szczególnym, poza wspomnianym realizacyjnym pietyzmem, który sprawia, że opowieść o Simbie ogląda się niczym film przyrodniczy – wspaniały w swej kategorii, ale jednak niewzbudzający tych samych emocji, co pierwowzór.
Na zdecydowany plus należy zapisać polski dubbing oraz piosenki, które w ładny sposób uzupełniają akcję i nadają znaczenie poszczególnym momentom fabuły. I znowu nie jest to ten sam ładunek emocjonalny, co w przypadku animowanego Króla Lwa, ale nie sposób nie docenić zabawnych i błyskotliwych dialogów Timona (Maciej Stuhr) i Pumby (Michał Piela). I choć pewnie niektórzy zatęsknią za Krzysztofem Tyńcem i Emilianem Kamińskim (z oryginalnej polskiej obsady dubbingowej został tylko Wiktor Zborowski jako Mufasa), aktorzy podkładający głosy w nowej wersji Króla Lwa stanęli na wysokości zadania. Jasne, można upierać się, że Artur Żmijewski jako Skaza nie jest dość mroczny, a Marcin Januszkiewicz w roli dorosłego Simby nie grzeszy charyzmą, ale to i tak bardzo solidna obsada dubbingowa, której słucha się z przyjemnością. A z tego, co zdążyłem sprawdzić, wynika, że jest także znacznie lepsza niż to, co udało się osiągnąć amerykańskiemu zespołowi aktorskiemu.
Choć mój sceptycyzm nieco osłabł, ponosząc porażkę z niezwykle silną falą nostalgii, skłamałbym pisząc, że film Jona Favreau jest dziełem równie wyjątkowym, co Król Lew w wersji animowanej. Po Księdze dżungli, która była przepięknym przykładem udanego live action remake’u, byłem pewien, że Favreau nie zepsuje tego filmu, ale zamiana rysunkowych bohaterów na osobniki niemal stuprocentowo realistyczne nie mogła pozostać bez wpływu na wyjątkowość Króla Lwa. Tak też się stało – nowa wersja opowieści o drodze Simby na tron króla dżungli jest zrealizowana w sposób szalenie precyzyjny, ale zbyt wykalkulowany, by stać się dla dzisiejszej widowni tym, czym animowany Król Lew był dla mnie i reszty dzisiejszych trzydziestolatków.
7/10
Tytuł: Król Lew
Tytuł oryginalny: The Lion King
Premiera: 12.07.2019
Reżyseria: Jon Favreau
Scenariusz: Jeff Nathanson, Brenda Chapman, Irene Mecchi, Jonathan Roberts, Linda Woolverton
Zdjęcia: Caleb Deschanel
Muzyka: Hans Zimmer
Obsada (polski dubbing): Wiktor Zborowski, Marcin Januszkiewicz, Artur Żmijewski, Maciej Stuhr, Michał Piela, Danuta Stenka