Ciekawa, niekoniecznie gwiazdorska obsada, interesująca forma wizualna, a także zapowiadane wątki autobiograficzne sprawiły, że na Tetro, najnowszy film Francisa Forda Coppoli, czekaliśmy z wypiekami na twarzy. Czy było warto? Cóż, mistrzów ganić nie wypada…
Bzdura! A właśnie, że wypada, a wręcz bezapelacyjnie trzeba! Od mistrzów bowiem wymaga się jeśli nie mistrzowskiej, to przynajmniej bardzo dobrej formy, a tej w przypadku Coppoli nie widzieliśmy już dawno. Gdy minęły wyjątkowo długie dwie godziny ostatniego obrazu mistrza, na usta cisnęło mi się tylko jedno słowo: bełkot. W warstwie wizualnej i fabularnej, w grze aktorskiej i dialogach.
Kameralne z początku ujęcia w mieszkaniu Tetro przeradzają się w chaotyczne, wieloosobowe sceny, z których wiele wydaje się nieprzemyślanych i zbędnych. Nieśmiały Benny, dawno niewidziany brat tytułowego bohatera, po jakimś czasie staje się prawdziwym ogierem. Skąd ten brak konsekwencji? Dlaczego Coppola nie umiał poprowadzić aktorów tak, by nie miotali się sztucznie w swoich kreacjach, lecz by umieli pokazać metamorfozy bohaterów i rodzinnych relacji?
Prawdopodobnie nigdy nie poznamy odpowiedzi na te pytania. Starzejący się Coppola w historię niespełnionego pisarza wplótł wątek z biografii swojej i Artura Schopenhauera – postać rodzica uważającego się za pierwszego i ostatniego geniusza w rodzinie. Całość wygląda jednak męczeńsko i fałszywie.
Znajduję w Tetro zalety: piękne ulice Buenos Aires, jeszcze wspanialsze kobiety i doskonale dopasowaną do wydarzeń muzykę. Ale niedorzeczna, nosząca znamiona opery mydlanej historia jest prawdziwą porażką mistrza.
Tytuł: Tetro
Premiera: 14.05.2009
Scenariusz i reżyseria: Francis Ford Coppola
Zdjęcia: Mihai Malaimare Jr.
Muzyka: Osvaldo Golijov
Obsada: Vincent Gallo, Alden Ehrenreich, Maribel Verdú, Silvia Pérez, Mike Amigorena, Klaus Maria Brandauer