Rzadko spotyka się twórców tak świadomych i tak konsekwentnych, jak Wojtek Smarzowski. Jego filmy są niezmiennie wstrząsające i wciąż przenikliwie polskie. Obraz, który kreśli, jest co prawda wyjątkowo brutalny i trudny do zaakceptowania, ale wolę twardą prawdę niż plastikową rzeczywistość znaną z polskich komedii. Tym razem utalentowany reżyser sięgnął po część narodowej historii – Róża opowiada o powojennej traumie mieszkańców niespokojnych Mazur.

Smarzowski zajął się tematem bardzo zaniedbanym przez zbiorową pamięć. Polska Kraina Wielkich Jezior była po wojnie bardzo niespokojnym regionem – etniczne antagonizmy rozsadzały pojezierze od środka. Ci, którzy byli rdzennymi Mazurami, postrzegani byli jako Niemcy przez sowiecką władzę i licznych osadników. Ludność napływowa nie okazywała szacunku tubylcom, a sowiecki okupant upokarzał i mordował tych, którzy nie chcieli się podporządkować. Najgorszą z możliwych form upokorzenia kobiety był gwałt. Nie jednorazowy – wielokrotny, zbiorowy, połączony z biciem i opluwaniem. Jedną z kobiet, która tego doświadczyła, była Róża Kwiatkowska. To do jej domu puka Tadeusz, były żołnierz, który dotarł do niej, by powiadomić o śmierci męża, której był świadkiem. Były wojak zatrzymuje się w domu bezbronnej kobiety i chroni ją, dając jej tyle ciepła i bezpieczeństwa, ile potrafi. To wystarczy, by ciężko doświadczeni ludzie zakochali się w sobie bez reszty.

To historia niezwykle trudna, bo przeciwko Róży i Tadeuszowi było niemal wszystko i wszyscy, a ilość cierpień, które stały się udziałem tej dwójki, pozostaje poza wszelkim wyobrażeniem. Mimo wszystko bohaterowie nadal znajdowali w sobie chęć do życia, bo to, co dobre, zawsze wygrywa z tym, co złe, bez względu na proporcje. Róża – bita, gwałcona i poniewierana – wciąż pragnie oddychać i zachować świadomość, by móc celebrować uczucie, które żywi do niej Tadeusz. Pojawienie się byłego żołnierza jest dla kobiety małym zbawieniem – odnajduje w ponurej rzeczywistości coś, dla czego warto żyć. Mężczyzna, który podczas wojny stracił całą rodzinę, może odzyskać namiastkę normalnego życia i wypełnić męską powinność, chroniąc ukochaną kobietę. Oboje wiedzą od samego początku – ich historia nie ma prawa skończyć się dobrze, ale zrobią wszystko, by czerpać z niej jak najwięcej, dopóki trwa.

A wszystko dzieje się na jednych z najbardziej niespokojnych obszarów powojennej Polski. Mazury stanowiły problem, bowiem jako byłe terytorium pruskie uchodziło za całkowicie niemieckie. Przeprowadzony już w niepodległej Polsce plebiscyt na Mazurach dowiódł, że mieszkająca tam ludność nie czuła się Polakami, a Prusakami. Nic dziwnego więc, że mając takie poparcie, Hitler właśnie tam wybudował Wilczy Szaniec. W tych realiach, pomiędzy niemieckim młotem a sowieckim kowadłem, swoje życie próbowała ocalić krucha Róża – wdowa po germańcu, Polka, zhańbiona przez Sowietów.

Trudno oglądać to cierpienie, bo Smarzowski niczego nie upiększa – jak zawsze stawia na naturalizm i ekranową prawdę. Tu wszyscy są ohydni – Niemcy, Sowieci, Mazurzy i Polacy, każdy ma dwie twarze i nikt nie jest godny zaufania. Ci, którzy mają karabin, są silniejsi, zwykłym ludziom pozostaje strach i służalczość wobec oprawcy. Jednostki takie, jak Tadeusz, nie mają szans na powodzenie, choć kierują nimi najwspanialsze z cnót – odwaga i miłość, nie tylko do ukochanej kobiety, ale do bliźniego, słabszego i upokorzonego. Główny bohater ma niewiele do stracenia, bo mimo młodego wieku stracił już wszystko. A straceńcy zawsze są najbardziej niebezpieczni.

Piotr Sobociński jr czyni cuda, aby tak ponura z gruntu historia stała się piękna dla oka. Choć powojenne Mazury pełne są ruin i znaczonego krwią błota, w ujęciach tego operatora nabierają niezwykłej poetyki. Róża zyskuje wiele dzięki zastosowaniu kolorystycznej powłoki, przywołującej na myśl podniszczone zdjęcia z czasów II wojny światowej. Ta quasi-sepia nie tylko nawiązuje do epoki, którą portretuje film Smarzowskiego, ale buduje niesamowity nastrój nieuchronności – przygnębiające barwy, podszyte niepokojącą muzyką Mikołaja Trzaski, nie pozwalają widzowi uwierzyć w happy end.

Nie pozwalają na to również wielkie kreacje aktorskie Agaty Kuleszy i Marcina Dorocińskiego. Dawno nie mieliśmy na ekranie tak emocjonującego partnerstwa. Cierpienie Róży, jej agonia, koresponduje z bezgranicznym oddaniem Tadeusza, czułym i troskliwym dla ukochanej, bezwzględnym dla każdego, kto jej zagrozi. To niesamowite spektrum emocji przyniosło Dorocińskiemu nagrodę na zeszłorocznym festiwalu w Gdyni, jednak jury tamtego konkursu powinno uhonorować również jego ekranową partnerkę – ukazanie takiego cierpienia wymagało do Agaty Kuleszy wyjątkowej aktorskiej odwagi.

Dawno już na sali kinowej nie słyszałem tak przejmującej ciszy. Róża to nie tylko dramat, ale również film akcji; film quasi-historyczny, a jednak bardzo współczesny. Smarzowski po raz kolejny nie oszczędził widzów i nie pozwolił im opuścić projekcji wolnymi od bolesnych przemyśleń. Po raz kolejny też wykonał krok naprzód – jego filmy stają się coraz lepsze, coraz bardziej dopracowane i wstrząsające. Z niecierpliwością czekam więc na jego 7 dni – oby dalej konsekwentnie tworzył swoje piękne kino, które ma w sobie coś z okrutnej baśni.

Tytuł: Róża
Premiera: 3.02.2012
Reżyseria: Wojciech Smarzowski
Scenariusz: Michał Szczerbic
Zdjęcia: Piotr Sobociński jr
Muzyka: Mikołaj Trzaska
Obsada: Marcin Dorociński, Agata Kulesza, Kinga Preis, Jacek Braciak, Malwina Buss, Marian Dziędziel, Edward Linde-Lubaszenko, Eryk Lubos, Lech Dyblik, Szymon Bobrowski, Robert Wabich, Grzegorz Wojdon

By

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *