Rok 2020 dla wielu festiwali był najgorszym w historii – jedne wcale się nie odbyły (Cannes), inne uzbierały słabszy niż zwykle program (Wenecja). Dwa z trzech moich najukochańszych festiwali w Polsce – Nowe Horyzonty i American Film Festival (numerem trzy jest Kino na Granicy) – najpierw połączyły się w jedno wydarzenie, a później, ze względu na rozszalałą pandemię, przeniosły się w całości do sieci. Program festiwali na pewno odrobinę na tym ucierpiał, gdyż nie wszyscy dystrybutorzy wyrazili na pokazanie ich filmów online, ale 20. edycja festiwalu Nowe Horyzonty i 11. edycja American Film Festival to w sumie ponad 170 niesamowicie różnorodnych filmów z najróżniejszych zakątków świata – mnie udało się zobaczyć ponad 30 z nich, a krótkie opisy moich wrażeń z tych seansów znajdziecie poniżej.

Na rauszu, reż. Thomas Vinterberg

Druk

Krótko: Vinterberg jak zwykle w formie. Więcej wkrótce w recenzji na Film.org.pl 8/10

Notturno, reż. Gianfranco Rosi

Notturno Gianfranco Rosi

O wspaniałym dokumencie Gianfranco Rosiego, pierwszym od czasu nagrodzonego Złotym Niedźwiedziem Fuocoammare, które miałem przyjemność obejrzeć w Berlinie, napisałem kilka słów w tym poście8/10

O nieskończoności, reż. Roy Andersson

About Endlessness

Roy Andersson i jego niepodrabialne podejście do materii filmowej od dawna należą do moich ulubionych zjawisk w świecie kina. Szwed, który realizuje filmy raz na 5-7 lat, tym razem brzmi wyjątkowo ponuro – jego filmy zawsze charakteryzowały blade odcienie barw i swoista poezja brzydoty, ale zazwyczaj uczucie przygnębienia łagodziła spora dawka absurdalnego humoru. W O nieskończoności jest dużo poważniej, a poczucie beznadziei wręcz obezwładnia. I właśnie dlatego najnowsze dzieło Anderssona nie przypadło mi tak bardzo do gustu – w czasach, gdy rzeczywistość jest wystarczająco przygnębiająca, brak tego błyskotliwego, wisielczego humoru wyjątkowo doskwiera. 6/10

Zakodowane uprzedzenie, reż. Shalini Kantayya

Dokument Shalini Kantayyi porusza niezwykle istotną kwestię machine learningu i uprzedzeń zakodowanych w algorytmach i choć już samo powstanie takiego reportażu należy uznać z ważny krok, nie można oprzeć się wrażeniu, że Kantayya temat potraktowała dość wybiórczo i powierzchownie. Jasne, dotarła do znakomitych badaczek i znawczyń tematu, choćby do Joy Buolamwini, która wpłynęła na usprawnienie oprogramowania IBM czy Microsoftu służącego do rozpoznawania twarzy. Ale brak tu szerszego kontekstu, wypowiedzi przedstawicieli technologicznych gigantów takich jak Google, Facebook czy Amazon, brak przekrojowego spojrzenia na stereotypy, które technologia może umacniać – a nie brakuje przecież publikacji w temacie. Zakodowane uprzedzenie można uznać za swego rodzaju uzupełnienie Dylematu społecznego, ale na pewno nie za wyczerpujące potraktowanie tematu uprzedzeń zakodowanych w najnowszych technologiach. 6/10

Lato ’85, reż. François Ozon

Lato '85

Niech Was nie zmyli na pozór zbliżona tematyka i estetyka najnowszego dzieła François Ozona – to nie nowe Tamte dni, tamte noce. W tym francuskim dramacie jest znacznie mroczniej i bardziej obsesyjnie – jak to u Ozona. W Lecie ’85, które znalazło się w tegorocznej canneńskiej selekcji, obserwujemy dwoje młodych mężczyzn, którzy poznają się w niecodziennej sytuacji, ale z miejsca przypadają sobie do gustu, by szybko przejść do płomiennego romansu. Jest tu namiętność, odrobina szaleństwa i mnóstwo młodzieńczego gniewu, który po pewnym czasie staje się odrobinę nieznośny. I to w postaci Alexisa i manierycznej roli Félixa Lefebvre’a tkwi główna słabość adaptacji powieści Aidana Chambersa. 6/10

Komar, reż. Filip Jan Rymsza

Mosquito State

Tak, to prawda, że Filip Jan Rymsza bezczelnie kopiuje z Cronenberga (i to nie tylko z Muchy, ale i z Cosmopolis), ale przez większość czasu potrafi z tego kopiowania uformować bardzo sprawny, neo-noirowy thriller. Beau Knapp bardzo dobrze sprawdza się w roli introwertycznego analityka giełdowego, który za sprawą ukąszenia przez komara zaczyna niepokojącą przemianę. Filip Jan Rymsza, coraz śmielej poczynający sobie w kinie światowym, zrealizował wizualnie odurzający, wywołujący dreszcze thriller i gdyby nie to, że w końcówce trochę pogubił się narracyjnie, kto wie, czy dziś mówilibyśmy nie o kopiowaniu Cronenberga, ale o narodzinach „nowego Cronenberga”. Na plus także absolutnie obłędne napisy początkowe. 7/10

Dni, reż. Ming-liang Tsai

Dni

Dawny Tsai zachwycał odważnymi koncepcjami i nietypowymi rozwiązaniami formalnymi, dzisiejszy Tsai skleja kilka bardzo długich (i często pięknych) ujęć w dwugodzinny metraż o samotności. Jedna scena masażu, która mówi wiele o tęsknotach i pragnieniach dwóch bohaterów, to za mało, by zachwycić. Dni zmęczyły mnie okrutnie – to slow cinema, w którym dłużyzny zastąpiły duszę. 5/10

Shiva Baby, reż. Emma Seligman

Shiva Baby 2020

Trudno uwierzyć, że Shiva Baby to debiut Emmy Seligman, bo nowicjuszka tak sprawnie żongluje płciowymi i kulturowymi, tak naturalnie przychodzi jej pisanie dialogów, że z powodzeniem można by ją uznać za wieloletnią współpracownicę Woody’ego Allena. Rozgrywający się na rytualnej żydowskiej sziwie film Seligman opowiada o Danielle (Rachel Sennott), totalnie nieogarniętej życiowo dwudziestolatce, która na rodzinnej uroczystości musi mierzyć się z nie tylko z nieprzyjemnymi komentarzami ciotek i wujków, ale też z własnymi kompleksami i… towarzystwem żony swojego kochanka. Shiva Baby to słodko-gorzka komedia o społecznych oczekiwaniach i o destrukcyjnym działaniu presji, którą te oczekiwanie wywierają. Komediodramat, w którym trochę więcej dramatu niż komedii. 7/10

Aida, reż. Jasmila Žbanić

Aida

Wstrząsający dramat uznanej bośniackiej reżyserki opowiada o masakrze w Srebrenicy, a przede wszystkim o kilkudziesięciu godzinach prowadzących do tego barbarzyńskiego aktu ludobójstwa. To, co towarzyszy widzowi podczas seansu Aidy, to przede wszystkim poczucie bezsilności – takie samo, jakie towarzyszyło holenderskim oficerom ONZ, którzy mieli zapewnić bezpieczeństwo mieszkańcom Srebrenicy, a musieli oddać kilka tysięcy Bośniaków na rzeź. Potwornie mocne kino, po którym większość widzów zwątpi zapewne w gatunek ludzki. Znowu. 9/10

Noc Królów, reż. Philippe Lacôte

Noc Królów

Intrygujący, nieco zagadkowy film o więzieniu MACA w Abidżanie, ekonomicznej stolicy Wybrzeża Kości Słoniowej. Tą nietypową instytucją tylko z pozoru zarządza naczelnik – w rzeczywistości władza należy do schorowanego Czarnobrodego, który desperacko próbuje utrzymać się na tronie. Tymczasem do więzienia trafia nowy młodziutki osadzony, którego władca wybiera na Opowiadacza – wedle rytuału mającego opowiadać historie przez całą Noc Czerwonego Księżyca. Brzmi magicznie, prawda? I rzeczywiście, Noc Królów to prawdziwy spektakl, w którym realizm ustępuje pola fantastyce i poezji. Nie ma tu wiele przemocy, tak obficie występującej w kinie więziennym, sporo za to tańca, śpiewu i performance’u. Osobliwe filmowe przeżycie. 7/10

Pierwsza krowa, reż. Kelly Reichardt

Pierwsza krowa

Western kontemplacyjny – tak nazwałbym podgatunek, któremu wierna pozostaje Kelly Reichardt. Po Meek’s Cutoff i Certain Women stworzyła kolejny piękny obraz, w którym dzikie tereny Oregonu wydają się piękniejsze niż fantastyczne krainy Petera Jacksona, a o przyszłości ciężko pracujących mężczyzn decydował łut szczęścia albo żyłka przedsiębiorczości. Po filmie, w którym Reichardt przyglądała się niemal wyłącznie kobietom, uznana reżyserka skupia naszą uwagę na świecie zdominowanym przez mężczyzn, nie tracąc przy tym nic z czułości, z jaką zwykła portretować swych protagonistów. Piękne kino porównywalne z największymi filmowymi opowieściami o dawnej Ameryce. 8/10

Prawdziwie spełnieni, reż. Joshua Leonard

Fully Realized Humans

Utrzymana w mumblecore’owej konwencji komedia o przygotowaniach do rodzicielstwa. Prawdziwie spełnieni to opowieść o dwojgu trzydziestolatków, którzy najwyraźniej wciąż jeszcze nie ukończyli procesu dojrzewania i nie przepracowali swoich osobistych traum. Jest tu kilka fajnych pomysłów, jest też świetne, niewymuszone aktorstwo Joshuy Leonarda i Jess Weixler (świetna chemia!), ale Leonardowi jednak trochę jeszcze brakuje do bezpretensjonalności braci Duplassów, z którymi zresztą zdarzyło mu się współpracować. 6/10

Fauna, reż. Nicolás Pereda

Fauna

Absolutnie zbyteczny film, nieangażujący na poziomie fabularnym, niestawiający żadnych pytań i niedochodzący do żadnych wniosków. Nicolás Pereda, twórca Nieobecnych Minotaura, zwykle zdobywał zaufanie widzów wyjątkowym klimatem, który potrafił stworzyć w swoich dziełach. Tym razem poza treścią zabrakło też atmosfery, której nie udało się stworzyć nawet w tak krótkim, bo 70-minutowym metrażu. Omijać z daleka. 3/10

Krabi, 2562, reż. Ben Rivers, Anocha Suwichakornpong

Krabi, 2562

Nowohoryzontowy zachwyt, którego szukałem. Hipnotyzujące połączenie konwencji dokumentu z mistycyzmem, który wprost wylewa się z plenerów w tytułowej tajlandzkiej prowincji. Tajemnicza kobieta przybywa do turystycznego miasteczka, by – jak się później okaże – podążać śladami swoich rodziców i wkrótce zniknąć w jeszcze bardziej tajemniczy sposób. Mamy tu podane w czysto reporterski sposób wypowiedzi osób, które miały styczność z przybyszką, ale mamy też… jaskiniowców. Film Bena Riversa i Anochy Suwichakornpong po prostu sobie płynie, łącząc pozornie niepasujące do siebie elementy w magiczną filmową pocztówkę z Tajlandii. O takie Nowe Horyzonty nic nie robiłem! 8/10

Fanny Lye wybawiona, reż. Thomas Clay

Trzeci seans z sekcji Nocne Szaleństwo nie okazał się może równie szalony, co poprzednie dwa, ale to kawałek bardzo klimatycznego, zrealizowanego w nietypowej inscenizacji thrillera z kategorii „home invasion”. Problem polega jednak na tym, że w tym konkretnym filmie „home invaders” wcale nie są stuprocentowymi antagonistami – wyzwoleni uciekinierzy, którzy nawiedzają dom bogobojnej tytułowej bohaterki i jej surowego męża, jawią się raczej jako pożądana odmiana w życiu cnotliwej Fanny. Kapka golizny i wcale niemała dawka przemocy czyni z filmu Thomasa Claya pozycję dobrze wpasowującą się w Nocne Szaleństwo. 7/10

Zabij to i wyjedź z tego miasta, reż. Mariusz Wilczyński

Zabij to i wyjedź z tego miasta

Mariusz Wilczyński bardzo słusznie uchodzi za jednego z najwybitniejszych obecnie artystów animacji na świecie, dlatego ten powstający przez kilkanaście lat projekt był wielkim wydarzeniem nie tylko w polskim kinie. Zabij to i wyjedź z tego miasta to opowieść o przemijaniu, hymn na cześć czasów minionych, epitafium dla matki artysty, a przy okazji wielu artystów, których głosy możemy usłyszeć w filmie, a których już od jakiegoś czasu nie ma wśród nas (Andrzej Wajda, Irena Kwiatkowska, Gustaw Holoubek, Tadeusz Nalepa). Piękna, choć trudna opowieść o mierzeniu się z przemijaniem z doskonałym jak na polskie standardy udźwiękowieniem, bystrymi dialogami i genialną muzyką Nalepy. 8/10

Niepamięć, reż. Christos Nikou

Niepamięć

Fenomen greckiej nowej fali nieco w ostatnich latach przygasł, bo i sporo czasu już upłynęło, odkąd filmowcy z Peloponezu zachwycili świat kina, a Yorgos Lanthimos, niejako ojciec chrzestny tamtego nurtu, tworzy już wielkie produkcje międzynarodowe. Christos Nikou potwierdza jednak, że greckie kino ma się świetnie – jego Niepamięć z niesamowitym Arisem Servetalisem w roli głównej to wspaniałe studium… no właśnie, czego? Epidemii, samotności, człowieczeństwa, traumy – wszystkiego po trochu. Główny bohater, jedna z ofiar epidemii amnezji opanowującej Grecję, wyposażony w przekazane przez lekarzy nagrania i aparat Polaroid uczy się świata na nowo, stając się łatwym obiektem manipulacji. Ale czy na pewno? Film Nikou pozwala widzowi dochodzić do własnych wniosków, nie moralizuje i nie ocenia – nie spodziewajcie się tu logiki ani typowych rozwiązań fabularnych. Niepamięć płynie swoim tempem, raz po raz dostarczając celnych obserwacji na temat współczesnego świata. 9/10

Zło nie istnieje, reż. Mohammad Rasoulof

There Is No Evil

Irańskie kino moralnego niepokoju w najlepszym wydaniu. Składający się z czterech części moralitet Rasoulofa rozpoczyna się niepozornie, niczym zwykły film obyczajowy, ale wkrótce zamienia się w etyczną rozprawę wagi najcięższej. Są w Zło nie istnieje sceny tylko dla ludzi o mocnych nerwach, ale są też głębokie emocje wywołane moralnymi dylematami, przed którymi stają bohaterowie. Portretując cztery niezwykłe historie, Rasoulof kreśli też portret współczesnego Iranu – państwa, które nierzadko stawia swoich obywateli przed decyzjami, które każą im podawać w wątpliwość własne człowieczeństwo. Potężne kino. 9/10

ColOZio, reż. Artemio Narro

Nocne Szaleństwo

Stary, gdzie moja bryka? spotyka się z Las Vegas Parano – czy muszę dodawać coś więcej? Nocne Szaleństwo, drugi seans, drugi strzał w dziesiątkę = 100% skuteczności. 8/10

Proste rzeczy, reż. Grzegorz Zariczny

Proste rzeczy

Grzegorz Zariczny znalazł swój sposób na kino i realizuje filmy zawieszone gdzieś między dokumentem a fabułą. Ale jak długo taka forma może się sprawdzać? Według mnie, Proste rzeczy to już ten moment, gdy formuła się wyczerpała – historia dwojga młodych ludzi, którzy wraz z maleńką córeczką przenoszą się na mazowiecką wieś i odnawiają stary, zniszczony dom, angażuje mniej więcej przez pół godziny. Później daje się już odczuć brak pomysłu Zaricznego na pogłębienie tej opowieści – para głównych bohaterów, kreowana przez związanych z branżą filmową naturszczyków, zmaga się z problemami znanymi niejednej polskiej rodzinie, ale wyjątkowo opieszale dochodzi do jakichkolwiek wniosków. Rozwleczone tempo Prostych rzeczy powoduje znużenie, a szkoda – gdyby Zariczny zdecydował się na krótkometrażowy format, mogłaby wyjść z tego solidna przypowieść o przepracowywaniu rodzinnej traumy. 5/10

Wilcox, reż. Denis Côté

Wilcox

Denis Côté to jeden z najbardziej chimerycznych reżyserów, jakiego znam. Twórca choćby świetnego Vic + Flo zobaczyły niedźwiedzia cały czas realizuje jakieś projekty – fabularne, dokumentalne, pełno- i krótkometrażowe – ale przez to nie potrafi utrzymać wysokiego poziomu. Trudno uwierzyć, że w jednym roku potrafił nakręcić świetną Antologię duchów miasta i fatalnego Wilcoxa. Ten drugi tytuł, trwający nieco ponad godzinę, to pierwszy tytuł tegorocznej edycji festiwalu, na którym nie wytrwałem do końca – a przy tak niewielkim metrażu jest to chyba dość wymowne. Côté wpadł na to, by tytułowego surwiwalistę, przemierzającego Kanadę z całym dobytkiem na plecach, ukazać zza dźwiękoszczelnego filtra – i to w zasadzie jedyny pomysł reżysera na ten film. Seria ujęć, w których bohater po prostu się snuje w otoczeniu głuchych, stłumionych dźwięków, to prawdziwa katorga. Mogłoby to zadziałać w 10-minutowym shorcie, ale nie w godzinnym metrażu. 3/10

Malmkrog, reż. Cristi Puiu

Malmkrog

Zuchwałe przedsięwzięcie jednego z najbardziej cenionych rumuńskich reżyserów, twórcy znakomitych Śmierć pana Lazarescu czy Sieranevada, to spektakularna… porażka. Trwający 3 godziny i 20 minut kolos zaczyna nużyć już po około godzinie – i nie ma się co dziwić, skoro jedyne, co widzimy na ekranie, to niekończące się, wzniosłe dyskusje pięciorga zamożnych intelektualistów posługujących się nienaganną francuszczyzną o tematach wagi najwyższej: wojnie, moralności, religii. Ekranizacja prac rosyjskiego filozofa Władimira Sołowjowa jawiła się jako wielkie filmowe wyzwanie, które może przynieść jeszcze większą satysfakcję. Nie przynosi; pozostaje jedynie przesadnie egzaltowana, napuszona dyskusja prowadzona niezwykle nieprzyjaznym językiem, która nie przynosi ani jednego momentu oświecenia. Jedynie zrealizowana z pietyzmem warstwa wizualna daje namiastkę owej satysfakcji. 4/10

Gunda, reż. Victor Kossakovsky

Gunda

Wyjątkowy dokument o życiu zwierząt hodowlanych, który zaciekawił nawet moją 4-letnią córkę. Rzeczywiście, pięknie sfotografowane to i z czułością, ale nie do końca rozumiem zachwyty nad tym dziełem. Peany na cześć tego dokumentu są prawdopodobnie elementem pewnego trendu, w którym wegetarianizm jest hot, a mięsożerstwo not. No cóż, doceniam uduchowioną i pełną szacunku do zwierząt postawę pana Kossakovsky’ego, czuję sympatię do przedstawionych w Gundzie bohaterów, ale tego konkretnego mięsożercy nie udało się nawrócić. 6/10

Nowy porządek, reż. Michel Franco

Najnowszy film Michela Franco recenzuję dla Film.org.pl tutaj9/10

Czarny niedźwiedź, reż. Lawrence Michael Levine

Czarny niedźwiedź

Czarnym niedźwiedziu nie trzeba pisać dużo. Wystarczy napisać, że to meta-filmowy thriller psychologiczny z fenomenalną wręcz rolą Aubrey Plazy (czyżby wreszcie przełom?) ze świetnym drugim planem w postaci Sarah Gadon i Christophera Abbotta. Czarny niedźwiedź to z ducha prawdziwie niezależne kino, choć realizacyjnie pozostające na bardzo profesjonalnym, wysokobudżetowym wręcz poziomie. Warto obejrzeć choćby po to, żeby znaleźć własną odpowiedź na pytanie: o co do cholery chodzi z tym niedźwiedziem?!? 8/10

DAU. Natasza, reż. Ilija Chrzanowski, Jekaterina Oertel

DAU. Natasza

Kontrowersyjny projekt DAU, który powstawał przez kilkanaście lat na największym planie filmowym w Europie na terenie dawnego kompleksu basenowego w Charkowie, to prawdopodobnie jedno z najbardziej szalonych przedsięwzięć w historii kina, a DAU. Natasza może być jego klejnotem koronnym. Nagrodzony w Berlinie Srebrnym Niedźwiedziem film Iliji Chrzanowskiego i Jekateriny Oertel to surowa, brutalna eksploracja ludzkiej psychiki i zachowań pod pręgierzem totalitarnego systemu. Tytułowa bohaterka to kelnerka na stołówce instytutu fizyki, kobieta atrakcyjna, choć najlepsze lata mająca za sobą. Natasza i jej młodsza koleżanka Olga regularnie upijają się po zamknięciu stołówki, zabawiając radzieckich i zagranicznych naukowców, którzy prowadzą w instytucie tajemniczy eksperyment. DAU. Natasza w naturalistyczny sposób ukazuje drzemiące w ludziach tęsknoty i instynkty, które im bardziej tłumione, tym gwałtowniej dochodzą w końcu do głosu. Mocny, wstrząsający film, który mimo bardzo przygnębiającego wydźwięku zostawia widza z apetytem na kolejne odsłony projektu DAU (można obejrzeć je tutaj). 8.5/10

Dwudzieste stulecie, reż. Matthew Rankin

Moja pierwsza tegoroczna przygoda z Nocnym Szaleństwem okazała się jednocześnie najbardziej, cóż, szalona. Dwudzieste stulecie to kanadyjski pastisz kina biograficznego, a zarazem totalny wizualny trip w stylu filmów Guya Maddina – podobieństwo do naczelnego prześmiewcy kanadyjskiego kina jest zresztą nieco za daleko idące, co część widzów wymienia jako wadę filmy Matthew Rankina, ale w tym wypadku sprawdza się zasada „jeśli kopiować, to od najlepszych”. Dwudzieste stulecie to absolutnie fikcyjny życiorys całkowicie rzeczywistej postaci, byłego premiera Kanady Williama Lyona Mackenzie Kinga, zrealizowany za pomocą pięknych, przefiltrowanych zdjęć i całej masy odjechanych pomysłów realizacyjnych. Czuć tu klimat Gilliamowskiego Brazil, montypythonowską wyobraźnię i balansujący na krawędzi dobrego smaku kicz rodem z Johna Watersa. Nocne Szaleństwo w czystej formie. 8/10

Zabójstwo dwojga kochanków, reż. Robert Machoian

The Killing of Two Lovers

Ależ to jest film! Zabrzmi to banalnie, ale naprawdę jest tu jak u Hitchcocka – pierwsza scena to prawdziwe trzęsienie ziemi, a później jest jeszcze intensywniej, choć na pozór dość spokojnie. Niesamowite na poziomie dźwiękowym Zabójstwo dwojga kochanków (spoiler alert: tytuł jest przewrotny!) to niesamowite studium emocji w przeżywającym kryzys związku. Główny bohater (znakomita, godna nominacji do najważniejszych nagród rola Clayne’a Crawforda) wydaje się być chodzącą bombą, która może wybuchnąć w każdej chwili, ale Machoian nie oferuje tu łatwych rozwiązań. Prawdziwa petarda, wszystko, co najlepsze w amerykańskim kinie niezależnym. Jest prowincjonalnie, brudno, organicznie – prawdziwie po prostu. 8.5/10

Szesnaście mgnień wiosny, reż. Suzanne Lindon

Szesnaście mgnień wiosny

Od lat mam słabość do francuskich filmów, zwłaszcza tych romantyczno-obyczajowych, trzymających się z dala od głównego gatunkowego nurtu kina znad Sekwany. Debiut 20-letniej reżyserki, córki znakomitych francuskich aktorów Sandrine Kiberlain i Vincenta Lindona, to bardzo wyraźny (może zbyt wyraźny?) hołd dla Za nasze miłości Maurice’a Pialata. Główna bohaterka nosi takie samo imię, jak protagonistka Pialata, jest w tym samym wieku, a w jej pokoju wisi plakat tego filmu, ale 16-letnia Suzanne w ujęciu młodej debiutantki to jakby rewers Pialatowskiej Suzanne. Bohaterka Szesnastu mgnień wiosny to dziewczę niewinne, delikatne, które – doświadczywszy uczucia wobec starszego mężczyzny – rozkwita i rozpoczyna piękną przemianę w kobietę. Czuły, uroczy obraz, który znalazł się w oficjalnej selekcji tegorocznej, niebyłej edycji festiwalu w Cannes. 7/10

Drodzy towarzysze!, reż. Andriej Konczałowski

Dear Comrades!

Mocne rozpoczęcie festiwalu i znakomite kino rozliczeniowe. Andriej Konczałowski masakrę w Nowoczerkasku z roku 1962 traktuje tu jedynie jako pretekst do rozliczeń ze stalinizmem. Zestawienie reżimowego posłuszeństwa Liuby (Julia Wysockaja) z rewolucyjną postawą jej córki Swiety (Julia Burowa) jest przyczynkiem do rozważań nad ewolucją systemu totalitarnego, nad rozluźnieniem nastrojów społecznych i pragnieniem zmiany. Choć protest zostaje brutalnie zduszony, jest wystarczającym powodem, by wiara Liuby w umarłego Stalina i jego „wzorce” została zachwiana. Piękne, ukazane z perspektywy jednostki, ujęte w czarno-białych kadrach studium totalitaryzmu. 8/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *