Dracula Francisa Forda Coppoli z 1992 roku uchodzi za jeden z najlepszych filmów o tej legendarnej postaci i filmów o wampirach w ogóle, dlatego obecność tego tytułu na mojej liście zaległości było dla mnie dużym wstydem. Być może w trakcie tej swojej obecności na wspomnianej liście film Coppoli urósł w moich wyobrażeniach do rozmiarów arcydzieła totalnego i być może właśnie dlatego długo oczekiwany seans okazał się niejakim rozczarowaniem, a w najlepszym wypadku – pozostawił niedosyt.

Dracula rozpoczyna się bardzo dramatyczną sekwencją z 1462 roku, w której tytułowy bohater (kreowany wybitnie przez Gary’ego Oldmana) powraca ze zwycięskiej bitwy z Turkami, tylko po to, by dowiedzieć się, że jego ukochana – przekonana o śmierci Vlada – popełniła samobójstwo. Gdy kościół potępia kobietę za odebranie sobie życia, Dracula wyrzeka się wiary i przysięga pomścić Elisabetę z pomocą sił ciemności. Po chwili miecz hrabiego przebija krzyż, a spływającą z niego krew wypija nie kto inny jak sam Dracula. Demoniczna, pełna dramaturgii scena to kino grozy w najlepszym wydaniu, ale w całym filmie Coppoli takich sekwencji jest jak na lekarstwo. Dracula to w gruncie rzeczy bardziej melodramat niż horror, a miłosne rozterki bohaterów – z tytułowym hrabią na czele – nadają tej produkcji proweniencji opery mydlanej, nie zaś gotyckiego kina grozy.

Dracula

Nie zrozumcie mnie źle – Coppola potrafi stworzyć niesamowitą atmosferę, co widoczne jest choćby w scenie uwodzenia radcy Jonathana Harkera (Keanu Reeves) przez nałożnice Draculi, w tym nieziemską Monicę Bellucci, ale ten obłędny, diaboliczny klimat raczej się filmowi Coppoli przydarza niż jest efektem konsekwentnej pracy reżysera i jego ekipy. Większość uwagi poświęca się tu sercowym rozterkom hrabiego i Miny Harker (Winona Ryder), świeżo upieczonej małżonki Jonathana, którą Dracula uważa za reinkarnację jego dawnej ukochanej. Gdzieś w tle tego wszystkiego rozgrywa się dramat Lucy (Sadie Frost), przyjaciółki Miny, której tytułowy bohater funduje długotrwałą, niemal agonalną przemianę w wampirzycę. Ten wybryk Draculi zwraca uwagę doktora Van Helsinga (sir Anthony Hopkins), który pomaga Jonathanowi i niedoszłemu małżonkowi Lucy w polowaniu na najpotężniejszego z wampirów.

Dracula

Mam z Draculą duży problem. Z jednej strony zachwyciłem się inscenizacyjnym rozmachem i atmosferą wykreowaną przez Coppolę, a także świetnym aktorstwem Oldmana i Ryder, z drugiej jednak ten melodramatyczny wydźwięk historii Draculi zgrzyta mi tu niemiłosiernie. W pewnym momencie bliżej Draculi do Niebezpiecznych związków niż do Nosferatu, zwłaszcza gdy zagłębiamy się w relacjonowaną z offu epistolarną wymianę Vlada i Miny. Zgrzytem jest też postać kreowana przez Keanu, aktora już wówczas z pewnym dorobkiem – zresztą m.in. z rolą we wspomnianych Niebezpiecznych związkach! – a u Coppoli jednak przezroczystego, nijakiego, blednącego w porównaniu ze wspaniałymi kreacjami Gary’ego Oldmana i Winony Ryder. Zabrakło mi też trochę pogłębionego portretu Draculi, który tutaj sprowadzony jest jednak do postaci niewolnika miłości – potężnego, ale jednak niewolnika.

Nierzadko bywa tak, że oczekiwania wobec filmu – zwłaszcza takiego, z obejrzeniem którego zwlekało się zbyt długo – zupełnie rozmijają się z wrażeniami po seansie. Tak jest w moim przypadku z Draculą, dziełem pięknie zainscenizowanym, oddającym ducha powieści gotyckiej, ale jednak ukazującym potężnego wampira niczym młodego Wertera, tyleż natchnionego, co pokonanego przez własną melancholię.

6/10

Tytuł: Dracula
Premiera: 13.11.1992
Reżyseria: Francis Ford Coppola
Scenariusz: James V. Hart, na podstawie powieści Brama Stokera
Zdjęcia: Michael Ballhaus
Muzyka: Wojciech Kilar
Obsada: Gary Oldman, Winona Ryder, Anthony Hopkins, Keanu Reeves, Richard E. Grant, Cary Elwes, Billy Campbell, Sadie Frost, Tom Waits, Monica Bellucci, Michaela Bercu, Florina Kendrick

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *